
Na zdjęciu: Helena Grzesik i „przemytnicy” Biblii z zachodu, którzy dostarczali Biblie do Lublina. Dalej, różnymi sposobami, były one kolportowane do ZSRR.
Poniższy artykuł napisała Barbara Borej-Hartman. Pochodzi z gazety studenckiej BiS, nr 13/1991.
O panu Julianie Grzesiku i jego żonie Helenie pisaliśmy już w BiS-ie nr 7-8 i zapowiedzieliśmy wtedy, że jeszcze do tego tematu wrócimy. Dziś chcemy opowiedzieć więcej o ich niezwykłej działalności, jaką zaczęli prowadzić w 1966 roku i która właściwie trwa do dzisiaj (1991 r.).
Chodzi mianowicie o dostarczanie Pisma Św. i innej literatury do państw bloku sowieckiego, dla ludzi różnych narodowości. Z biegiem czasu zakres tego szmuglu powiększał się i państwo Grzesikowie zaczęli również przerzucać maszyny do pisania, a nawet poligraficzne części. W ciągu tej 25-letniej działalności poszerzały się kręgi odbiorców literatury, zwiększała się liczba osób ją dostarczających i naturalnie ilość „trefnego” towaru (do tysięcy egzemplarzy książek). Wymyślano coraz to nowe sposoby przemytu. Oczywiście nie odbyło się bez wpadek, konfiskat i róznych kar.
Pan Julian od pewnego czasu notuje swoje wspomnienia, a pomaga mu w tym żona. Z pamiętnika tego, ale i z rozmów dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy. Otóż p. Grzesikowie są chrześcijanami o antytrynitarnych poglądach, ale działalność swoją prowadzili na rzecz – jak mówią – Kościoła Powszechnego. Bezinteresowne i pełne poświęcenia wysiłki podjęli wobec świadomości olbrzymiego głodu literatury religijnej o jakim dowiedzieli się i jaki potem już sami obserwowali wśród ludzi żyjących w straszniejszych niż Polska miejscach za żelazną kurtyną. Często przecież na setki czy nawet tysiące kilometrów (np. na Syberii) przypadała jedna książka religijna czy jeden egzemplarz Pisma Św., zawsze zresztą pieczołowicie przechowywany i chroniony.
Wspomnienia p. Juliana Grzesika [urzekają] opisami podziemia różnorodnych wyznań i organizacji religijnych, często bardzo licznych. I mogłoby się nawet wydawać, że programowa laicyzacja nie odniosła żadnego skutku. Pan Julian wiele razy był w ZSRR i świetnie zna realia życia w tym kraju. Można więc się dowiedzieć z jego opisów jak wygląda podróżowanie w tym kraju. Specjalne pozwolenia od władz (często nieosiągalne), nieznane dni i godziny otwarcia kas biletowych, koczujące na stacjach tłumy. Dla każdego, kto zna te realia, niesamowita może być opowieść p. Heleny o tym, jak w latach 60-tych i 70-tych w różnych przebraniach podróżowała na takich trasach, jak z republik nadbałtyckich na Krym czy Kaukaz. Robi wrażenie opowiadanie o wizycie jednego z przemytników w Serchowie na Polesiu, gdzie od 1939 roku aż do jego przyjazdu nigdy nie było żadnego cudzoziemca. Serchowo jest oddalone od granicy polskiej zaledwie o jakieś 150 km. Na tym bagnistym terenie nie uprawia się warzyw. Ludność zdana jest na dostawy z zewnątrz, ale wiosną i jesienią nie można dostać się do tej miejscowości. Stąd też dość często ludzie pozbawieni są podstawowych produktów żywnościowych. W zasadzie wszyscy mieszkańcy tych okolic chorują na szkorbut. Tylko jeden człowiek, inwalida wojenny bez jednej nogi, miał zezwolenie na prywatne posiadanie konia. Pewien starzec wyznał, że jeszcze nigdy w życiu nie spał na łóżku. Jego rodzina żyje w jednym pomieszczeniu wspólnie z inwentarzem rozkładając na noc pomost z desek, na którym śpią.
Jak już wspomniałam działalność p. Grzesików i innych ludzi im podobnych była bezinteresowna. Była natomiast wspomagana przez holenderską misję „Otwarte drzwi” oraz przez misje niemieckie. Tam drukowano Biblie i przywożono do Polski, ale wszelkie koszty przemytu pokrywali już Polacy.
Opowiadania i spisane wspomnienia ukazują, jak w imię ważnego celu konsolidowały się różne odłamy wyznaniowe. Zawiązywały się też liczne przyjaźnie. W domu Grzesików spotykali się Szwedzi, Niemcy z NRD i RFN (o Niemcach p. Grzesikowie wyrażają się szczególnie pochlebnie), Anglicy, Holendrzy oraz rzadziej – mieszkańcy różnych cześci Związku Sowieckiego. Spotkania nie zawsze były planowane, a więc czasem z braku odpowiedniego tłumacza dochodziło do różnych komplikacji i zabawnych nieporozumień. Można by o tym długo mówić, ale z braku miejsca muszę tego poniechać. Przedstawię natomiast niektóre sposoby przerzucania „towaru”, bo jest to chyba najbardziej emocjonujące. Bez wiedzy zainteresowanych osób oraz ze względu na zasadę, że na zimne nie zaszkodzi dmuchać, nie będą podawane nazwiska ani dokładne miejsca i czas działania, tym bardziej, że chodzi też o ludzi mieszkających i pracujących właśnie w ZSRR. „A w odniesieniu do metod nie istnieje potrzeba czynienia tajemnicy z czegoś, co dawno przestało nią być” – mówi pan Grzesik.
A więc jednym z dobrych sposobów, przy pomocy którego dostarczano Biblię i inną literaturę były… przesyłki pocztowe. „Niemałą pomoc we wcześniejszych okresie oddała poczta wojsk stacjonujących w Polsce, np. w Legnicy. Tego rodzaju przesyłki w zasadzie nie były kontrolowane. Nadawcą w takiej poczcie mógł być albo pracownik cywilny tam zatrudniony lub wojskowy, albo jego rodzina. Tylko Bóg jest w stanie obliczyć ilości wysłanej tym sposobem literatury” – wspomina p. Grzesik.
Poważną rolę w tym transporcie odegrali pracownicy kolei (oczyście na liniach międzynarodowych). Niektórzy z nich pobierali za tę usługę pieniądze lub świadczenia w naturze.
Czyniono też próby, i to dość udane, wykorzystania transportu wodnego. W Rumunii używano TIR-ów przy pomocy których dostarczano w głąb ZSRR tysiące sztuk Pisma Św.
Niemcy z NRD korzystali z usług komunikacji powietrznej i do pewnego czasu odnosili nawet sukcesy.
Kilkanaście lat temu bardzo popularne byly wczasy nad Balatonem i w Złotych Piaskach – to również odegrało swoją rolę w tej historii. Znaleziono także dojście do samochodów z ziemniakami i mięsem, które jeździły z Polski do ZSRR wożąc towar zasadniczy, a gdzieś pośród niego ukryty ten dodatkowy.
Korupcja w Sowietach nie zna granic, ale przecież zaskakującym może być, że pewne ilości przewożono przy pomocy bagażu dyplomatycznego. W przemyt angażowali się też niektórzy wybitni specjaliści z instytucji naukowych krajów RWPG, których bagaże w zasadzie nie były kontrolowane. Nie pomijano bardzo konspiracyjnych metod jak zapiekanie książek w chlebie czy cieście.
Pan Grzesik wspomina w pamiętniku przypadek, kiedy to jednocześnie dwie nie znające się kobiety przejeżdżały przez granicę z torbami pełnymi książek. W kolejce do odprawy celnej u tej pierwszej odkryto towar. No i sesancja, całą uwagę straż zwróciła na tę właśnie osobę, dzięki czemu tę drugą mniej kontrolowano. Kiedy indziej tym samym samolotem leciało dwóch nie znających się panów z tego samego miasteczka, mających takie same torby podróżne, a w nich książki. Doszło w dodatku do pomyłkowej zamiany tych toreb.
Takie przypadki świadczą o tym, jak dużo ludzi zajmowało się tą działalnością. „Wplątał” się w nią swego czasu nawet „pewien metropolita” kościoła prawosławnego. Niemałą rolę w przemycie odegrali również studenci KUL-u.
Sposobów, warunków i okoliczności związanych z przewozem Pisma Św., książek historycznych i literatury pięknej, maszyn itp. można by podać jeszcze więcej; długą i oddzielną opowieścią byłby sam opis przemytu przez Tatry.
Ta szlachetna i jakże rozległa działalność zasługuje na szczegółowe opisanie przez historyków. Jak dotąd zajęli się tym tylko Niemcy.
Zobacz inne świadectwa.
1 thoughts on “Przemytnicy Dobrej Nowiny”