Pan Jezus odczuwał współczucie, ponieważ Jego natura była delikatna, doskonała, uczuciowa – nie zaś twarda, znieczulona samolubstwem i grzechem z powodu dziedzictwa lub osobistego doświadczenia. Czytamy o Nim także, iż „użalił się”, że powiedział: „żal mi tego ludu”, a kiedy widział płacz Żydów, Marty czy Marii, był poruszony i „zapłakał Jezus”. To współczucie bynajmniej nie świadczy o słabości Jego charakteru, lecz o cechach wręcz przeciwnych: prawdziwy charakter człowieka na obraz i podobieństwo Stworzyciela nie jest twardy, bez serca i gruboskórny, lecz delikatny, łagodny, miłujący i współczujący. Dlatego wszystkie te rzeczy pokazują nam, że Ten, który mówił, jak „nigdy jeszcze człowiek nie przemawiał”, współczuł również tak, jak nikt spośród upadłego rodzaju nie mógł współczuć upadłemu stanowi, troskom i cierpieniom ludzkości.
Co więcej – musimy pamiętać o celu przyjścia naszego Pana na świat. Tym celem nie było jedynie okazanie mocy bez poniesienia żadnych kosztów, lecz – jak sam to wyjaśnił – Syn Człowieczy przyszedł służyć innym i oddać swoje życie na okup za wielu. To prawda, że zapłatą za grzech nie jest cierpienie, lecz śmierć; dlatego też samo cierpienie naszego Pana nie mogłoby stanowić zapłaty za grzech; konieczne było, aby „za wszystkich śmierci skosztował”. Dlatego czytamy: „Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism” – 1 do Koryntian 15:3. Niemniej jednak, zajmując miejsce grzesznika nasz Pan musiał doświadczyć wszystkiego, co przekleństwo – kara śmierci – pociągało za sobą; podobnie jak rodzaj ludzki umierał przez stopniową utratę życia, przez słabości, choroby i niemoce, tak i nasz drogi Odkupiciel musiał przejść te same doświadczenia. Ponieważ zaś sam nie był grzesznikiem, całe związane z grzechem karanie, jakie na Nim spoczęło, musiało być rezultatem zastąpienia grzesznika i poniesienia za nas wyroku sprawiedliwości.
Jeżeli chodzi o ból i słabości, nasz Pan uczynił to w najlepszy i najbardziej zupełny sposób, mianowicie oddając swoje życie dzień po dniu, przez trzy i pół roku swojej służby, rozdając swoją żywotność tym, którzy nie doceniali nawet Jego pobudek – Jego łaski, jego miłości. W taki sposób, jak zostało zapisane, „wylał na śmierć duszę [istotę, istnienie] swoją”; „położył ofiarą za grzech duszę [istotę] swoją” (Izajasza 53:10,12). Bez trudu widzimy, że od momentu poświęcenia się, kiedy miał trzydzieści lat i został ochrzczony przez Jana w Jordanie, aż do Kalwarii nieustannie wylewał duszę swoją; żywotność bez przerwy uchodziła z Niego, by udzielać pomocy i uzdrawiać tych, którym służył. Wszystko to nie byłoby wystarczającą ceną za nasze grzechy, ale stanowiło część procesu umierania, przez jaki przechodził nasz drogi Odkupiciel; proces ten osiągnął punkt kulminacyjny na Kalwarii, gdy zawołał: „Wykonało się” i zgasła w Nim ostatnia iskra życia.
____
C.T. Russell, „Pojednanie pomiędzy Bogiem a człowiekiem”, s. 126-128
„Zwróćmy także uwagę na relację Łukasza (6:19), który pisze: „A wszystek lud szukał, jakoby się go dotknąć; albowiem moc [żywotność] wychodziła z niego, i uzdrawiała wszystkich”. W takim więc sensie nasz drogi Odkupiciel przyjął niemoce rodzaju ludzkiego, znosząc nasze choroby. Skutkiem tego codziennego korzystania z tej energii życiowej przy uzdrawianiu innych było nic innego jak osłabienie Jego własnej siły, jego własnej żywotności. Musimy pamiętać, że to dzieło uzdrawiania, tak obficie wykorzystujące Jego energię życiową, wiązało się z Jego podróżami i głoszeniem, niemal nieprzerwaną pracą naszego Pana podczas trzech i pół roku Jego służby.” (dz. cyt., s. 125)