Odczucia nie stanowią uświęcenia

fot. Fred de Noyelle / Getty Images

Sporo zamieszania istnieje wśród chrześcijan co do oznak czy dowodów akceptacji Pańskiej, danej przez Niego wiernym ofiarnikom obecnego wieku. Niektórzy błędnie oczekują zewnętrznej manifestacji, jaka była dana Kościołowi na początku w błogosławieństwach Pięćdziesiątnicy. Inni oczekują pewnych wewnętrznych, radosnych odczuć, a jeśli to oczekiwanie się nie spełnia, następuje rozczarowanie i ciągłe powątpiewanie co do tego, czy jest się przyjętym przez Pana. Ich oczekiwania są w większości budowane na świadectwach braci, którzy doświadczyli takich uniesień. Dlatego ważne jest, by wszyscy dowiedzieli się, że Pismo Święte nigdzie nie daje nam podstawy do takich oczekiwań: że wszyscy jesteśmy „powołani w jednej nadziei powołania” oraz że te same obietnice przebaczenia przeszłych grzechów, „uśmiechu” oblicza Ojcowskiego, Jego łaski wspomagającej nas w biegu i w osiągnięciu zaoferowanej nam nagrody – innymi słowy dostateczna łaska czasu przygodnego – należą w takim samym stopniu do wszystkich, którzy wchodzą pod warunki stanu powołania. Lud Pański różni się jednak bardzo w sposobie przyjmowania wszelkich obietnic, tak doczesnych, jak i duchowych, tak od ludzi, jak i od Boga. Niektórzy są bardziej pobudliwi i emocjonalni niż inni i stąd ich sposoby i słowa opisujące te same przeżycia są bardziej obrazowe. Poza tym Pan najwyraźniej obchodzi się ze swymi dziećmi w sposób do pewnego stopnia zróżnicowany. Zacna Głowa Kościoła, nasz Pan, Jezus, gdy w wieku trzydziestu lat uczynił pełne poświęcenie wszystkiego, co miał, aż do śmierci, by czynić wolę Ojca, i gdy został pomazany duchem świętym „nie pod miarą”, nie miał, na ile nam wiadomo, wybujałych emocjonalnie doznań. Bez wątpienia jednak miał pełną świadomość tego, że Jego droga była słuszna i właściwa, że Ojciec ją zaaprobował i że będzie miała Boskie błogosławieństwo bez względu na to, jakie doświadczenia miałoby to oznaczać. Niemniej jednak, zamiast zostać zabranym na szczyt góry radości, nasz Pan został zaprowadzony duchem na puszczę, i Jego pierwsze doświadczenia jako Nowego Stworzenia, spłodzonego z ducha, były srogimi pokusami. Przeciwnik otrzymał pozwolenie, by Pana atakować. Starał się odwrócić Go od Jego oddania się woli Ojca, sugerując Mu inne plany i doświadczenia do przeprowadzenia pracy, którą przyszedł wykonać – plany, które nie obejmowały Jego ofiarniczej śmierci. I wierzymy, że podobnie ma się rzecz z niektórymi z naśladowców Pańskich w momencie ich poświęcenia i przez jakiś czas potem. Są oni atakowani przez wątpliwości i obawy podsuwane przez Przeciwnika, kwestionujące mądrość Bożą czy też Bożą miłość, nakazujące nam ofiarowanie ziemskich rzeczy. Nie sądźmy jedni drugich w tych sprawach, ale jeśli ktoś umie radować się w uniesieniu uczuć, to niech wszyscy inni, podobnie poświęceni, cieszą się wraz z nim z jego przeżyć. Jeśli ktoś inny, poświęciwszy się, znajdzie się na próbie srodze osaczony, niech inni jednoczą się z nim i także radują się, pamiętając, jak wielce jego doświadczenie podobne jest do doświadczeń naszego Wodza.

John i Charles Wesley, drodzy mężowie Boży, bez wątpienia sami byli poświęceni; a jednak ich wyobrażenie o efektach poświęcenia, choć wyrządziło dobro jednym, to w pewnym stopniu zaszkodziło innym poprzez stworzenie niebiblijnego oczekiwania, które nie mogło być spełnione przez wszystkich i stąd poprzez zniechęcenie wyrządziło im zło. Dużą omyłką z ich strony było przypuszczanie i nauczanie, że poświęcenie się Panu oznacza w każdym przypadku ten sam stopień przeżyć emocjonalnych. Ci z wierzących, których rodzice byli chrześcijanami i wychowali ich pod świętym wpływem chrześcijańskiego domu, którzy byli pouczani co do wszystkich spraw życia zgodnie z wiarą swych rodziców i naukami Słowa Bożego – jeśli w tych warunkach kiedykolwiek starali się poznać i czynić wolę Bożą, nie powinni oczekiwać, że osiągając wiek odpowiedzialności i poświęcając się osobiście Panu, mają czuć tę samą przepełniającą radość, której doświadczałby ktoś, kto aż do tego momentu był synem marnotrawnym, cudzoziemcem, obcym i niezapoznanym z rzeczami świętymi.

Nawrócenie się tych ostatnich stanowiłoby radykalną zmianę i skierowanie ku Bogu wszystkich nurtów i sił życia, które uprzednio zdążały w przeciwną stronę grzechu i samolubstwa. Ale ci pierwsi, których zapatrywania, cześć i oddanie były od najmłodszych lat właściwie nakierowywane przez pobożnych rodziców w stronę Pana i Jego sprawiedliwości, mogą nie poczuć takiej gwałtownej zmiany czy rewolucji uczuć i nie powinni się oni spodziewać niczego w tym rodzaju. Powinni zdać sobie sprawę, że jako dzieci wierzących rodziców znajdowali się pod łaską Bożą aż do czasu osiągnięcia osobistej odpowiedzialności i że ich obecne przyjęcie oznaczało pełne uznanie ich dotychczasowej przynależności do Boga, jak też ich pełnego poświęcenia swych talentów, sił i wpływów dla Pana, Jego Prawdy i Jego ludu. Powinni oni zdawać sobie sprawę, że ich poświęcenie było tylko po prostu „rozumną służbą”; powinni być pouczeni przez Słowo, że oddając w pełni swe już usprawiedliwione człowieczeństwo Bogu, mogą teraz przyswoić sobie w pełniejszym niż wcześniej stopniu wielkie i kosztowne obietnice Pisma Świętego, które przynależą tylko do poświęconych i ich dzieci. Jeżeli dodatkowo otrzymają wówczas jaśniejszy wgląd w Boski plan, czy choćby w jego podstawy, to powinni uważać to za dowód Bożej łaski dla uczestników „wysokiego powołania” Wieku Ewangelii i powinni się z tego radować.

Słowa Apostoła: „Bo przez wiarę chodzimy, a nie przez widzenie” stosują się do całego Kościoła obecnego Wieku Ewangelii. Nasz Pan pragnie rozwinąć naszą wiarę tak, byśmy nauczyli się Mu ufać tam, gdzie Go dokładnie nie rozumiemy. Mając to na celu, pozostawia wiele rzeczy częściowo niejasnych dla ludzkiego wzroku i osądu w tym celu, aby mogła się rozwinąć wiara – na sposób do takiego stopnia, jakie byłyby niemożliwe, gdyby naszym ziemskim zmysłom darowane były cuda i znaki. Oczy naszego zrozumienia mają być otwarte na Boga przez obietnice Jego Słowa, przez dostrzeżenie i zrozumienie prawdy, tak by przyniosło nam to radość wiary w rzeczy jeszcze niewidoczne i nierozeznawalne przez nas w sposób naturalny.

Nawet to otwieranie oczu naszego zrozumienia jest procesem stopniowym, jak tłumaczy Apostoł. Modli się on za tymi, którzy znajdują się już w Kościele Bożym, tytułując ich „świętymi”, czyli poświęconymi, by oczy ich zrozumienia mogły zostać otwarte i by mogli coraz lepiej pojmować ze wszystkimi świętymi (czego nikt inny nie może zrozumieć) długość, szerokość, wysokość i głębokość znajomości i miłości Bożej. Myśl, że duchowe błogosławieństwa Nowego Stworzenia, które następują po poświęceniu, nie są namacalne dla ziemskich zmysłów, lecz są jedynie wiarą, jest zilustrowana w obrazach Przybytku, gdzie zewnętrzna zasłona pierwszego Miejsca Świętego zakrywa zawarte w nim święte przedmioty, symbolizujące głębsze prawdy, nawet przed Lewitami (przedstawiającymi usprawiedliwionych). Mogą one zostać poznane i ocenione tylko przez tych, którzy weszli do Miejsca Świętego jako członkowie Królewskiego Kapłaństwa.

Wylewność uczuć, jaka objawia się u niektórych z powodu ich temperamentu, nierzadko zanika z tego samego powodu. Ale te uczucia, błogosławieństwo i radość, które mogą być ich stałym udziałem, jeśli stale będą mieszkać w Panu, starając się postępować Jego śladami, są radościami wiary, których nie mogą przyćmić ziemskie chmury i troski, a wolą Bożą jest, by nigdy nie były przysłonięte w sprawach duchowych, chyba że tylko na chwilę, jak to miało miejsce w przypadku naszego Pana, gdy zawołał na krzyżu: „Boże mój! Boże mój! czemuś mię opuścił?” Konieczne było, by nasz Mistrz, zajmując miejsce potępionego Adama, skosztował wszystkich doświadczeń Adama jako grzesznika i dlatego musiał przejść przez te doświadczenia, choćby przez moment. I kto może powiedzieć, że taka czarna chwila nie będzie dozwolona nawet w przypadku najbardziej godnych spośród naśladowców Baranka? Takie doświadczenia jednak z pewnością nie byłyby dopuszczone na długo, a dusza, która pokłada ufność w Panu w ciemnej chwili, zostanie obficie nagrodzona za doświadczenie wiary i nadzieję, gdy chmury przeminą i znów zaświeci słońce Pańskiej obecności.

Inna przyczyna znacznej czasem ciemności jest zawarta w strofach poety:

„Ach, nie daj chmurze ziemskich spraw,
Skryć oczom sługi Twoją twarz!”

Chmury, jakie pojawiają się pomiędzy zupełnie poświęconymi dziećmi Bożymi a ich niebiańskim Ojcem oraz ich Starszym Bratem, są ziemskiego pochodzenia – są rezultatem zezwalania uczuciom na grawitowanie w stronę rzeczy ziemskich, zamiast kierowania ich na rzeczy w górze; są skutkiem zaniedbywania ślubu poświęcenia polegającego na tym, by zużywać wszystko i dać się zużyć w służbie Pańskiej, kładąc nasze życie za braci albo czyniąc dobrze wszystkim, kiedy tylko mamy taką okazję. W takich okolicznościach, gdy nasze oczy są odwrócone od Pana i Jego kierownictwa, szybko zaczynają zbierać się ciemne chmury i wkrótce światło społeczności, wiary, ufności i nadziei zostaje w dużym stopniu przyćmione. Jest to czas choroby duszy, niepokoju. Pan łaskawie dozwala na takie utrapienie, ale nie odcina nas od swej łaski. Chowa swą twarz przed nami, abyśmy zdali sobie sprawę, jak bardzo samotny i niezadowalający byłby nasz stan, gdyby nie słońce Jego obecności, które rozjaśnia naszą drogę i sprawia, że wszystkie brzemiona życia zdają się lekkie, jak to znów wyraził poeta:

„Szczęśliwym, gdy widzę Go wciąż
I wszystko dla Niego chcę dać,
A wiary tej, która tak trwa,
Nie zmieni ni miejsce, ni czas.
Gdy wiem, że tę miłość On dał,
Bogactwo dziecinnym się zda,
A lochy bogactwem są mi,
Jeżeli mój Jezus jest tam.”

_____
Źródło: Charles Taze Russell, „Nowe stworzenie”, s. 140-144.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *