Za odmowę złożenia przysięgi wojskowej brat Michał Łotysz doświadczył pobytu w pięciu więzieniach i dwóch obozach pracy (od 7 kwietnia 1950 do 3 marca 1953 roku). W niehumanitarny sposób przetrzymywany był przez kilkanaście mięsiecy w izolatce. Poniższy artykuł to autobiograficzna historia spisana przez niego w styczniu 2014 r. Zawiera ciekawe informacje na temat panujących wtedy warunków.
***
Po ukończeniu dwuletnej szkoły handlowej w czasie okupacji (1942 – 1944), oraz po wysiedleniu naszej rodziny podczas akcji „W” do wsi Lipie woj. koszalińskie w lipcu 1947 r., w dniu 12 września 1947 r. rozpocząłem pracę w Urzędzie Gminy Rąbino jako z-ca sekretarza gminy w charakterze referenta podatkowego. Pracowałem tam do 26 lutego 1950 r. tj. do dnia powołania mnie do służby w wojsku za odmowę wstapienia do partii PZPR. W dniu 27.02.1950 r. zostałem wcielony do jednostki Batalionu Pracy w Elblągu.
Wieczorem dowódca kompanii – porucznik Brzozowski miał naradę z żołnierzami – temat „Przysięga wojskowa”. Zachęcał żołnierzy do wypowiadania się na jej temat. Między innymi i ja zabrałem głos, powiedziałem: żołnierz po złożeniu przysięgi będzie zobowiązany do wierności dochowania jej, lecz ja jej składać nie mogę, ponieważ kilka lat wstecz złożyłem przysięgę w armii Bożej i chcę dochować jej wierności, więc drugiej składać nie będę. Dowódca, oficer frontowy, słysząc moją wypowiedź docenił mnie. Często brał mnie do pracy biurowej w kancelarii, a nawet zwalniał mnie z ćwiczeń z bronią. W dniu przysięgi 2 kwietnia, dowódca kompanii wiedząc, że nie będę jej składał, zostawił mnie jako strzelca służbowego kompanii.
Dowódca jednostki major Libicki, kiedy o tym dowiedział się, zawezwał mnie z żołnierzami 3-ciej mojej drużyny do swojego gabinetu i wydał mi rozkaz złożenia przysięgi. Za odmowę wykonania rozkazu osadził mnie w areszcie i przekazał sprawę prokuraturze wojskowej.
POBYT W WIĘZIENIACH I OBOZACH PRACY:
1. Areszt w Elblągu od 7.04.1950 do 25.05.1950 (49 dni).
Siedziałem sam na celi w izolatce, w tym czasie prokuratura dokonywała śledztwa. Jednostka odjechała na Śląsk do pracy w kopalni węgla, dlatego mnie przewieziono do więzienia w Katowicach bliżej jednostki, ponieważ dowódcy batalionu i kompanii oraz żołnierze z mojej drużyny byli potrzebni jako świadkowie na mojej rozprawie.
2. Katowice – wiezienie przy ul. Mikołowskiej, siedziałem od 25.05.1950 do 15.06.1950 (21 dni).
W tym więzieniu siedziałem na celi z dwoma więźniami, oficerem i młodym ślązakiem. Tutaj miałem okazję przedstawiania Prawdy Boskiego Planu Zbawienia ludzkości w Królestwie naszego Pana w Tysiącleciu, z więcej zainteresowanym oficerem, tak, że czas 3-ch tygodni szybko przeminął. Akt oskarżenia sporządzono w Wojskowej Prokuraturze Garnizonowej w Katowicach, lecz sprawa podlegała rozpatrzeniu przez Wojskowy Sąd Okręgowy w Krakowie. W związku z czym zostałem przewieziony do więzienia w Krakowie.
3. Kraków – słynne więzienie Montelupich, ściany były o grubości blisko metra. Tutaj siedziałem krótko od 15.06.1950 do 3.07.1950 (18 dni).
Byłem na sali ogólnej z około 30-ma więźniami. W tym też czasie odbyła się moja rozprawa w 2-ch dniach, dlaczego? Pierwszy dzień – oświadczyłem, że chcę wypełnić mój obowiązek obywatelski pracując w kopalni wegla jak moja jednostka batalion pracy pracuje w kopalni, lecz bez przysięgi (z powodu złożonej przeze mnie przysięgi Bogu, ktorej wierności chcę dochować). Dowodca kompanii, por. Brzozowski i dwaj żołnierze z mojej drużyny dali mi dobrą opinię, taką też dobrą opinię dostałem z Urzedu Gminy Rąbino, więc Sąd nie mógł wydać wyroku skazującego. Dopiero kilka dni później sędzia wyższej rangi, jako wrogowi Polski Ludowej, wydał i tak łagodny wyrok 3-ch lat więzienia. W tym czasie za ten czyn wydawano surowe wyroki, np. braciom: Jerzemu Szpunarowi, Juliuszowi Walczakowi, Janowi Leciowi i innym po 5 lat, a br. Krechowiczowi 7 lat. Po wyroku przewieziono mnie do słynnego więzienia pohitlerowskiego w Sztumie.
4. Sztum – Centralne Więzienie Karne, pobyt 12 dni (3.07.1950 do 15.07.1950).
Był to krótki pobyt ze względu na zapotrzebowanie do pracy przy odbudowie stolicy po zniszczeniach wojennych. Przewieziono mnie do ośrodka pracy w Warszawie.
5. Warszawa – Ośrodek Pracy – Monopol, przebywałem 21 dni (15.07.1950 do 5.08.1950).
Pierwszy dzień, gdy przyjechałem z więzienia w Sztumie, będąc bardzo głodny najadłem się dorszy za dużo, tak że zwymiotowałem, i już więcej ich jeść nie mogłem. Tutaj zostałem przydzielony do ciężkiej pracy przy betoniarce, produkcja trelinek, po kilku dniach pracy (mokre ręce, piasek, beton) na dłoniach obu rąk powstały krwawiące rany. Wobec czego zmieniono mi pracę na lżejszą pomocnika magazyniera, prowadziłem kartoteki wyprodukowanych elementów betonowych przez więźniów. Tu spotkałem się z Mirosławem Kulką, który to dbał o mnie dajac mi lepsze jedzenie bo był kalifaktorem (ten, który roznosi posiłki). W ośrodku przebywałem tylko 21 dni, po czym zostałem przewieziony na Śląsk do Rudy Śląskiej.
6. Ruda Śląska – Obóz Pracy przy kopalni węgla „Walenty Wawel”, pobyt od 15.08.1950 do 30.10.1951 (14,5 m-ca).
Pracowałem na dole pod szybem wydobywczym „Mikołaj”. Z góry zjeżdżały wózki puste, oraz załadowane cegłą, drewnem, cementem tj. materiałami do zabudowy przodków i przedłużeń chodników, a z dołu wyjeżdżały wózki z węglem. W przerwach mogłem w komorze przy szybie czytać listy z odpowiedziami na pytania od braci Andrzeja Bordy i Jana Machni. Listy były przesyłane na adres zaufanego górnika, który mi je przynosił do kopalni, i przez niego też wysyłałem listy do domu i do braci, bez cenzury obozowej, przenosiłem te listy w drewniakach z obozu i do obozu. Ponadto w tym obozie do depozytu nie oddałem Biblii oraz Manny, z których korzystałem w godzinach wolnych. Miałem co niedzielę widzenia nawet do pół godziny i dłużej, czasami nawet i dwa widzenia. Najczęściej odwiedzali mnie br. Franciszek Foryś, bo mieszkał blisko w Zabrzu, siostra Maszczyk, bracia z Katowic, oraz z rodziny. Tu miałem okazję prowadzić wiele rozmów na tematy Prawdy, z wieloma współwięźniami. Wyżywienie było niezłe, dodatkowo można było zakupić w kantynie obozowej wędliny, słoninę, cebulę za pieniądze zarobione w kopalni. Z zarobku 50 % potrącali na wyżywienie i umundurowanie, pozostale 50% składano na książeczkę oszczędnościową i dokupienie żywności. Dlatego my więźniowie mogliśmy jeszcze pomagać górnikom na wolności. Tu mnie Pan przygotowywal ze znajomością Prawdy, oprócz tego co zdobyłem w ciagu 6,5 lat na wolności od czasu mego poświęcenia. Wspomnę, że już w 1946 r. usłużyłem wykładem dla pozostałych braci z konwencji w Łosińcu. Te błogosławione chwile jednak zakończyły się, władze polityczne więziennictwa uznały, że prace w kopalniach dla przestępców religijnych są za łagodne. Ośmiu więźniów religijnych z kopalń Śląska, 6-ciu Św. Jehowy, jednego od braci Wolnych w tym i mnie z Epifanii odwieźli do Centralnego Więzienia Karnego w Sztumie.
7. Sztum – Centralne Więzienie Karne, pobyt od 1.11.1951 do 3.03.1953 (16 m-cy).
Po hitlerowskie więzienie w Sztumie było jednym z cięższych więzień o zaostrzonym rygorze w Polsce. Więźniowie znajdujący się na korytarzu musieli stać twarzą do sciany z rękoma trzymanymi do tyłu, rozmowa była surowo zabroniona. Więzienie zbudowane było w kształcie krzyża, 4 pietra, pionowy korytarz od parteru po 4-te piętro, przeszklony dach, cele po obu stronach korytarza. Sztum miasteczko powiatowe, w działaniach wojennych w 1945 r. zniszczone w 50%. W latach 60-tych liczba mieszkańców tego miasteczka sięgała 5000, tyle co siedzących w więzieniu. Mój 16-to miesięczny pobyt w tym więzieniu to prawie połowa mojego wyroku.
Po przybyciu do więzienia wraz z bratem Mieczysławem Sarnickim (Św.J) zostaliśmy dokwaterowani do celi z 4-ma więźniami, na 5-tym oddziale. Było to 4-te piętro, na którym siedzieli przestępcy polityczni z wysokimi wyrokami (15, 20, 25 lat) tj. akowcy i prawicowcy. Brat Mieczysław miał wyrok 2,5 roku, a ja 3 lata. Siedzący w tej celi więźniowie kiedy dowiedzieli się o naszych małych wyrokach to bali się z nami rozmawiać, myśleli, że byliśmy tu specjalnie przydzieleni jako konfidenci, aby donosić oficerowi politycznemu o ich rozmowach politycznych w celu otrzymania dodatkowych kar w wiezieniu. Przebywając w kilku więzieniach byłem obeznany, więc powiedziałem im, że my nie konfidenci, ale przestepcy religijni. Odwrotnie, my obawiamy się aby z pomiedzy was, który nie był konfidentem by nas rozpracowywac? Więzień akowiec miał wyrok jak się nie mylę 20 lat, to on wskazał nam konfidenta. Objawiony konfident rozpoczął rozmowę z pozycji ateisty, ewolucjonisty z bratem Mieciem, który był słabo rozwiniętym w Prawdzie (kontuzjowany w bombardowaniu, uczestnik przymusowych robót w Niemczech), on urągał Bogu i wyśmiewał się z Miecia. Poznałem jego argumenty i ja z nim zacząłem dyskusję, w której został pokonany ku zadowoleniu 3-ch pozostałych więźniów, więc więcej ze mną dyskutować nie chciał. Tym sposobem Pan mi dał przywilej przedstawiania Prawdy chętnie słuchającym. Szczególnie akowiec, słuchał Prawdy po kilka godzin dzienie, a konfident codziennie rano zdawał sprawozdanie kierownikowi – oficerowi politycznemu.
Ta sytuacja trwała około sześciu tygodni. Kierownik oficer polityczny miał dość materiału przeciwko mnie, jako wrogowi ustroju Polski Ludowej. Konfident przekręcał moje słowa przekazując m.in., że komuniści pójdą do piekła na wieczne męki, takie fałszywe materiały zebrano, abym otrzymał dodatkowy wyrok, lecz wiedzieli, że żaden ze słuchających tego fałszywego świadectwa nie potwierdzi. Aby mieć świadka dokwaterowano mi drugiego więźnia – też konfidenta, który miał zadanie potwierdzić fałszywe materiały. Bóg opatrznościowo pokierował tak, że ten drugi konfident to był kolegą więźnia akowca, który najpilniej słuchał Prawdę. Kiedy ten pierwszy konfident poszedł zdawać relację oficerowi politycznemu, to współwięzień akowiec przedstawił drugiemu konfidentowi – koledze powód przydzielenia go na moją celę, tj. aby był świadkiem fałszywych materiałów przeciwko mnie na przygotowywanej rozprawie. Pierwszy konfident wracając od kierownika z pełną paczką papierosów, częstuje dugiego konfidenta papierosem, ale ten papierosa nie przyjął, ale wziął go za bary i porządnie nim potrząsnął i powiedzial: czy temu człowiekowi – wskazał na mnie – chcesz przyczynić się na dodatkowy wyrok?
Na drugi dzień rano konfident, który miał być świadkiem na rozprawie przeciwko mnie zdał raport kierownikowi o wczorajszym wydarzeniu. Kierownik uznał, że nic z jego planu rozprawy preciwko mnie, ostateczne fiasko. Ukarał akowca izolatką na 4 miesiące, a jego kolegę konfidenta na dwie doby karceru, natomiast mnie ukarał izolatką do odwołania, na której przebywałem 13,5 miesiąca. Po ogłoszeniu amnstii zostałem przeniesiony na celę ogólną amnestyjną.
CIĘŻKIE WARUNKI I DUCHOWE ŻYCIE NA IZOLATCE
W poniedziałek rano zostałem przeniesiony na izolatkę, akowiec również. Bardzo przeżywałem ukaranie współwięźnia za słuchanie Słowa Prawdy, zamknięty na izolatce, okres zimy, a miał tylko jeden koc, ostatnie zimne piętro, cela w pobliżu szklanego dachu korytarza. Moje warunki były podobne, ale ja miałem dwa koce, ten drugi koc był mój włsny, ale i tak było momentami zimno, szczególnie nocą. Przez lufcik mojej celi, będący naprzeciw szklanego dachu korytarza, który miał otwartą jedną dużą „taflę” dachu – w celu wentylacji więzienia, zimą wpływało mroźne powietrze. Dodatkową karą było pozbawienie mnie praw więźnia, tj.: brak możliwości prenumeraty gazet, bez prawa wypożyczania książek z bibloteki więziennej, zakaz otrzymywania paczek żywnościowych z domu, odwiedzający też nie mieli prawa doręczać żywności, nie mogłem też kupować żywności w kantynie więziennej, pomimo, że miałem w depozycie pieniądze zarobione w kopalni. Niektórzy wieźniowie posiadający te prawa, które mi odebrano nie wytrzymywali dłuższego siedzenia na izolatce, targali się na własne życie.
Przyszła 1-sza niedziela po minionej 1-szej rocznicy śmierci Posłańca Epifanii br. Johnsona, poświęciłem tą niedzielę na rozważania obrazów biblijnych o tym Słudze – wiadomo z pamięci, bo Biblię i Mannę zabrali mi do depozytu. Tak od tej niedzieli codziennie przygotowywałem wykłady z pamięci. Po odspiewaniu pieśni i modlitwie w głos przemawiałem – jakbym miał przed sobą Braci i Siostry jako słuchacz, ale było to tylko w 4-ch ścianach celi. W niedziele i święta przerabiałem dwa a czasami i trzy wykłady. Spodnie, w których pracowałem w kopalni były od węgla czarnne, dla mnie służyły jak tablica szkolna. Na spodniach paznokciem pisałem wyliczenia chronologiczne, ponieważ moją specjalnością w szkole podstawowej był przedmiot matematyki, a później dwuletnia szkoła handlowa. Takie wykłady jak: Chronologia, Dni proroctwa Daniela, Równoległości dyspensacji i żniw, Piramida, wyliczenia zapiski do nich robiłem paznokciem na spodniach-tablicy, a gdy wykład skończyłem to ręką wszystko starłem i „tablica” był czysta do notatek następnego wykładu.
Teraz zacytuję kilka fragmentów z książki „Wspomnienia z więzienia” br. Jerzego Szpunara, ze str. 42-45:
„Bardzo ciekawa sytuacja miała miejsce zaraz po moim wejściu na oddział w Sztumie (…) był to korytarz przy, którym wszystkie cele były jednoosobowe, tzw. „pojedynki”. Mina mi naprawdę zrzedła jak zobaczyłem te „pojedynki”, drzwi prawie jedne przy drugich (…). Na korytarzu była zupełna cisza. Kiedy trochę ostygłem od tego pierwszego wrażenia, doleciał do mnie jakiś głos z celi o jedną dalej między którymi stałem. Wytężyłem słuch i usłyszałem słowa jakby jakiegoś kazania religijnego. Pomyślałem, czyżby było w celi radio i leciało kazanie przez radio? Rozejrzałem się ukradkiem, zauważyłem, że nikogo nie ma na korytarzu i szybko jednym ruchem przeskoczyłem o jedne drzwi, z których dolatywal głos. Mogłem już całkiem wyraźnie słyszeć, że ktoś głośno, wyraźnie mówi wykład biblijny, w dodatku odnosi się do braci i sióstr. Byłem po prostu scięty z nóg, co tu jest grane. W pierwszej chwili pomyślałem, że to chyba u mnie coś z głową nie w porządku, że coś mi się dziwnego kojarzy. Tu w celi wykład do braci? To było niemożliwe. Tym bardziej, że temat dobrze mi znany, nasz epifaniczny, to przechodziło moje wyobrażenie. Aż wreszcie przysłuchując się dalej, wychwyciłem tam kilka znajomych mi akcentów mówcy i po głosie poznałem kto to mówi. Był to brat Michał Łotysz, który właśnie siedział w „pojedynce” i nie marnował czasu. Na głos ćwiczył sobie wykłady, żeby nie dostać bzika w tej samotności. Natychmiast obsługa oddzialu uznała właśnie, że ten kaznodzieja dostał bzika i sam do siebie głosi kazania (…).
Szybko dokładnie zwróciłem uwagę na numer celi, w której Łotysz siedział w tym więzieniu (…). Ktoś mógłby powiedzieć, że to był ciekawy zbieg okoliczności. Jestem przekonany, że to nie był zwykły zbieg okoliczności a raczej opatrznościowy, to trudno było uwierzyć, że około dwóch metrów od ciebie znajduje się droga ci osoba, w dodatku nie wie, że tu jestem. Może to i lepiej było, że Michał nie wiedział, że ja stoję za jego drzwiami bo na pewno nie obeszłoby się bez kilku słów i mielibyśmy obaj z tego przykrości (…). Po kilku dniach przyszedł do mnie fryzjer, który obsługiwał ten oddział. Natychmiast pomyślałem, że poprzez fryzjera najprędzej będzie można nawiązać kontak z Michałem (…). Od razu go zapytałem czy zna tego więźnia spod takiego numeru celi (obecnie już tego numeru nie pamiętam) [był to numer 222 – przyp. M.Ł.]. On uśmiechnął się i powiedział: „Tego kaznodzieję, kto by Michała tu nie znał ?”. Odpowiedziałem mu, że ja siedzę za to samo, co i Michał i że chciałbym nawiązać z nim kontakt, że się dobrze znamy. Michał tu jest i prosiłem go, żeby sobie zapisał moje nazwisko i przy okazji powiedział Michałowi, że tu jestem, że bardzo mi na tym zależy. Fryzjer znowu się uśmiechnął, mówiąc: „Przecież ja dzisiaj u niego byłem, zaraz coś skombinuję”. Wybił klapę i zaraz przyszedł klucznik. Otworzył drzwi i powiedział: „Co tak szybko? (…) odpowiedział fryzjer – „Ja jeszcze nie skończyłem, ale zostawiłem pod celą (i tu podał numer celi Łotysza) jakieś narzędzia i musimy tam pójść”. Po chwili wrócili i wtenczas powiedział do klucznika, że teraz to mu zejdzie dłużej, klucznik zamknął cele. Wtedy fryzjer mówi: „No, Michał już wie, że tu jesteś i pozdrawia cię. Teraz przeze mnie będziecie mieli kontakt”. Kiedy przyszedł do mnie następnym razem to opowiadał, że jak powiedział Michałowi jakim sposobem dowiedziałem się, że on jest tutaj, to Michał śmiał się, że jednak to głośne kazanie na coś się przydało. I faktycznie, gdyby nie to głośne kazanie to byśmy o sobie nic nie wiedzieli. Niedługo potem Łotysz miał odwiedziny i powiedział, że ja tu jestem. I już następne odwiedziny mieliśmy razem, gdyż przyjechały dwie osoby, jedna do Michała, a druga do mnie (…). Później jeszcze spotykaliśmy się takim sposobem, tzn. przy okazji odwiedzin (…). Muszę się teraz szczerze przyznać, że nie posiadałem ani takich zdolności, ani takiej wiedzy biblijnej, jakie posiadał brat Łotysz, nie miałem też takich ambicji, jeśli chodzi o wykłady Słowa Bożego. Z tego też względu nie byłem w stanie tak się zorganizować i zmobilizować jak Michał (…). Strona 49 – 51: „Przesiedziałem na „pojedynce” jakieś ponad 4 miesiące, dokładnie nie pamiętam. Brat Łotysz dostał się na „pojedynkę” dużo wcześniej, toteż o wiele dłużej tam przebywał (…). Pewnego razu jeszcze na „pojedynce”, przyszedł fryzjer do mnie i pierwsze wyjął z kieszeni piękne, duże jabłko i twardego suchara. Powiedział: „To od Michała masz, to dotrzymasz do pamiątki, chyba wiesz o co chodzi”. Oczywiście, że od razu zaskoczyłem o co chodzi i byłem wzruszony, że Michał tak o mnie zadbał. Datę pamiątki wiedzielismy z odwiedzin, ale skąd dostał jabłka? Nie wiem [zdaje się, że przywieziono mi je ze zboru Światłowo, od moich szwagrów, a Bóg opatrznościowo pokierował, że na widzeniu strażnik pozwolił mi doręczyć, jako że jest to na uroczystość religijną – przyp. M.Ł.]. (…). W jednej celi, pięciosobowej, skusiło mnie po raz pierwszy do napisania wiersza. Oczywiście kartką papieru był margines z gazety, ołówek zrobiony z chleba, w końcówkę wetknięty rysik i był to wyśmienity zestaw do pisania. Wiersz, który napisałem był dość długi, kilkanaście zwrotek. To była taka luźna rymowanka na temat więzienia, warunków jakie tam panowały itd. (…). Kiedy przy końcu miesiąca na oddziale był kryzys z papierosami, to u kalifaktorów (to byli więźniowie, którzy roznosili posiłki) można było wymienić papierosy na chleb. Nie zwracając uwagi na to, czy to było właściwie, czy nie, czy to było dobre czy złe, dokonywałem takiej wymiany, bo po prostu byłem głodny. Jeżeli dla kogoś papierosy były ważniejsze niż chleb, to dla mnie ważniejszy był chleb (…). Wpadłem więc na genialny pomysł. Otworzyłem delikatnie paczkę papierosów, wysypałem z nich tytoń na gazetę, marginesy, na których był napisany wiersz zwinąłem w ruloniki takiej grubości, żeby weszły w gilzę po tytoniu. Końcówki powypełniałem tytoniem, żeby nie było widać papieru i dziesięć takich oszukanych papierosów ułożyłem w oryginalne pudełko, zakleiłem i „gryps” był gotowy. Na jednym pasku napisałem kilka słów do Michała i wszystko poszło zgodnie z planem. Za kilka dni mieliśmy odwiedziny, udało nam się stanąć na korytarzu obok siebie. Potajemnie między sobą uścisnęliśmy sobie dłonie, ja miałem w ręce tę paczkę papierosów i przy uścisku podałem mu. Szybko odstąpiliśmy od siebie i wszystko się udało. Łotysz był już w celi wieloosobowej. Kiedy wrócił do celi, wyjął z kieszeni papierosy, zastanawiał się, co to ma znaczyć. Czyżbym z nudów zaczął palić? Rozłożył całkiem pudełko z myślą, że może na wewnętrznej stronie jest coś napisane. Jednak nic nie znalazł, wychodził więc z siebie, w jakim celu podałem mu te papierosy. W końcu zdecydował rozdać te papierosy współwięźniom (…) jeden z więźniów chciał podzielić otrzymanego papierosa i okazało się, że nie da się go złamać, że wewnątrz jest coś twardego. Zwrócił się do Michała, że wewnątrz coś jest. Zabrał z powrotem te papierosy i po ich rozebraniu wszystko stało się jasne. Okazało się, że pomysł był dobry, chociaż korzyści zapewno niewiele, poza tym, że się wszyscy dobrze ubawili”.
Numer mojej celi 222 kojarzy się z pieśnią o tym samym numerze „Ma ścieżka prowadzi”. Oto słowa pierwszej zwrotki:
Ma ścieżka prowadzi przez trud,
Ciernista i przykra jest tak;
Lecz scieżka ta wolna od złud,
Bo wiedzie mnie wciąż Krzyża
Cela dla mnie była jak „Świątnica” dla Kapłanów. Nie sposób policzyć ilości modlitw do Pana, odśpiewnych pieśni i setki przygotowanych i w głos wypowiedzianych wykładów. Była to niewątpliwie Wyższa Szkoła Chrystusowa, w której studiowałem Słowo Boże przez 13,5 miesiąca. Myślę, że egzamin zdałem pomyślnie, dowodem czego może być to, że po wyjściu na wolność w dniu 3 marca 1953, za 9 miesięcy, rozpoczęła się moja służba służenia Prawdą zborom Ludu Bożego, w sumie 55 lat. Po cztery do sześć miesięcy w roku w marszrutach objazdowych. W sumie przez 55 lat, do daty 31 grudnia 2008, kiedy to zostałem pozbawiony przywileju pomocniczego pielgrzyma. Ale jest to zapłata dana przez ludzi mających władzę na ziemi wśród ludzi. Sprawiedliwą zapłatę udzieli dobrotliwy Bóg, dla każdego z nas, na jaką zasłużymy.
Powyżej opisałem pobyt w więzieniu w Sztumie od strony duchowej, był czas błogosławiony, za co składam niewymowne dzięki Ojcu Niebiańskiemu i Mistrzowi Panu Jezusowi.
Teraz opiszę pokrótce mniej chlubną stronę cielesną. Wyżywienie w więzieniu w Sztumie w czasie stalinowskim pochodziło z gospodarstwa rolnego należącego do więzienia. Na śniadanie dawana była czarna kawa zbożowa oraz 60 dkg czarnego chleba, na obiad zawsze tylko zupy (z brukwi, buraków i płatków ziemniaczanych pozostałych po Niemcach). Płatki ziemniaczane były szare, stęchłe, a zupa z nich była wyjątkowo niesmaczna, najtrudniejsza do zjedzenia. Rzadka zupa z kaszy jęczmiennej w porównaniu z tamtą był to obiad pierwszej klasy. Na kolację podobnie – zupa jak na obiad, może się mylę, bo już wiele lat minęło i pamięć zawodzi. Ten kto dostawał paczki żywnościowe z domu lub miał pieniądze w depozycie to mógł trochę dokupić żywności, ja takich możliwości nie miałem, bo zostałem pozbawiony praw więźnia, o czym wcześniej pisałem. Organizm mój został bardzo osłabiony, po „sanatoryjnym” pobycie w obozie pracy w Rudzie Śląskiej jako górnik (o warunkach tam – pisałem wcześniej). Po kilku pierwszych miesiącach pobytu w więzieniu zaczęły mi puchnąć nogi w stawach, myślałem, że nie wytrzymam, modliłem się do Ojca Niebiańskiego, abym mógł wyjść na urlop aby pożegnać się z rodzicami, siostrami i Bracmi w Zborze. Potem wrócić do więzienia, gdzie mógłbym już spokojnie umrzeć, lecz Ojciec Niebiański w wielkiej swojej dobroci i łasce pomógł mi przeżyć niedostatek w żywieniu.
Gdy w ONZ nastraszono Polskę, że będzie komisja złożona z członków państw zachodnich kontrolująca więzienia centralne, szczególnie z więźniami politycznymi, władze Departamentu Więziennictwa w Warszawie wysłali dyrektora departamentu na kontrolę centralnych więzień karnych, dotyczyło to również więzienia w Sztumie. Do mojej celi przybył dyrektor departamentu, kierownik pawilonu oraz klucznik oddziałowy. Za zgodą dyrektora, kierownik pawilonu stawia mi pytania religijne – wiedząc, że jestem więźniem religijnym. Stawia mi pierwsze pytanie: Adam miał dwóch synów, Kaina i Abla, który został zabity przez brata, więc jak mogli rozrodzić się ludzie? Odpowiedziałem: Adam miał więcej synów oraz córki, z których jesteśmy zrodzeni. Pytanie drugie: Bóg zabronił związku małżeńskiego synów z córkami, co ludzkość przestrzega do dziś, nie tylko z punktu moralnego, ale i zdrowotnego? Odpowiedziałem: Bóg to prawo wprowadził ponad 2000 lat później, dajac ten zakaz Żydom po wyzwoleniu ich z niewoli egipskiej, wcześniej ludzkość była mniej zdegradowana i zdrowsza fizycznie. To prawo nie dotyczyło Adama i Ewy, aby mogli się rozmnażać i zamieszkiwać ziemię, Bóg takiego zakazu wstępowania w związki małżeńskie w rodzinach Adamowi nie podał. Kierownik zakończył zadawanie pytań, wtedy dyrektor zapytał: za co siedzę w więzieniu? Odpowiedziałem – za odmowę wykonania rozkazu złożenia przysięgi wojskowej; wtedy dyrektor powiedział: „w wojsku kapitalistycznym to byście służyli, ale nie w wojsku Polski Ludowej”. Odpowiedziałem: w Polsce sanacyjnej nazywano nas komunistami, władze Polski Ludowej nazywają nas kapitalistami, a my nie zmieniliśmy się, jesteśmy tacy sami dziś jak wtedy, byliśmy i jesteśmy wierni przysiędze złożonej Bogu. Jako żołnierzom Chrystusowym za wierność czeka nas zapłata życia wiecznego w Królestwie Boga. Wówczas stawił mi drugie pytanie: „a za co siedzicie na izolatce?” Odpowiedziałem: za głoszenie Prawdy religijnej więźniom pod celą. Na to dyrektor: „To znaczy, że prowadziliście agitację na swoje poglądy, z was szpiedzy kapitalistyczni, i ich agenci!” Odpowiedziałem, że nikt z nas za te rzeczy nie siedzi, lecz za wierność Panu Bogu i Panu Jezusowi, to jest dla nas chlubą, a nagrodą będzie życie wieczne w Królestwie Bożym.
Klucznik po skończonej kontroli przyszedł do mnie i zapytał ile mam jeszcze do odsiedzenia, powiedziałem, że około 6 miesięcy. On na to, czy jak wyjdę na wolność i ponownie zostanę powołany do wojska, to co wtedy zrobię? Odpowiedziałem, że znowu wrócę do więzienia.
Od czasu moich odpowiedzi na zadawane mi pytania przez kierownika i dyrektora, klucznik został moim serdecznym przyjacielem. Podczas gdy miał służbę kazał kalifaktorom, co roznosili posiłki, podawać mi gęstą zupę i prawie dwie porcje, bo miałem miskę 1,5 litrową. Kiedy skończyli wydawać posiłki, a jeszcze zostało im, to przyprowadzał kalifaktora z powrotem do mnie i znów miskę napełniali. Dlatego w ten dzień już chleba nie jadłem, stąd miałem na drugi dzień dwie porcje chleba. Drugi klucznik oddziałowy „żydek“ był dla mnie nieprzyjacielem, nie pozwalał kalifaktorom dawać mi większej porcji. Z jakiego powodu ten drugi klucznik był wrogo nastawiony do mnie?
Sprawa wyglądała tak: w miesiącu mogliśmy napisać tylko dwa listy do domu na kartce papieru z zeszytu, ja wpadłem na pomysł aby tą kartkę podzielić na trzy części, nie rozcinając jej, górna część z obu stron – list do rodziny, środkowa część też z obu stron – list do br. Bordy, a dolna część, też obustronnie – do br. Machni. W cenzurze nie mogli się połapać o co tu chodzi, myśleli, że ja z więzienia kieruję swoimi agentami na wolności. Urzędnik z cenzury przyszedł do mnie z czystą kartką papieru i powiedział, że: „jeżeli jeszcze raz taki list napiszę jak ten co napisałem, to bedą niszczone, macie tu kartkę i za 5 minut napiszcie do rodziny, że jestem zdrów i dobrze się czuję”. Wtedy klucznik oddziałowy „żydek“ słysząc słowa urzędnika z cenzury, że z celi wysyłam szyfry do agentów na wolności uznał mnie za szpiega i odtąd stał się moim wrogiem. Taka sytuacja wrogiego nastawienia do mnie trwała około trzy miesiące. Nie tylko, że nie pozwalał kalifaktorom wydawać więcej żywności, ale był bardzo złośliwy w stosunku do mnie.
Po pewnym czasie nastąpiła u niego zmiana jego zachowania, co było powodem? Mianowicie, kiedy nastraszono kontrolą z ONZ, od tej pory zaczęli dawać lepiej kaloryczne jedzenie. Po okresie chyba trzech miesięcy podano nam na śniadanie do chleba kawałeczek dorsza, ale ja po przejedzeniu się dorszem i wymiotach w obozie pracy w Warszawie, miałem do dorszy wstręt. W czasie spaceru powiedziałem o tym sąsiadowi oraz to, że oddam jemu ten kawałeczek dorsza, który dostaliśmy na śniadanie, z czego bardzo ucieszył się. Problem jak mu go podać do sąsiedniej celi, pomyślałem i pociągnąłem klapę, podszedł klucznik mój wróg i pyta mnie co chcecie? Powiedziałem, panie oddziałowy, chcę podać ten kawałek dorsza sąsiadowi z za ściany, bo ja nie mogę jeść bez wymiotów, a za ścianą był więzień jego przyjaciel. Chętnie wziął dorsza i oddał przyjacielowi, tego nie miał prawa zrobić, ale dla przyjaciela to zrobił. Wieczorem podczas kontroli stanu więźniów przez oficera więziennego zameldowałem „więzień cela 222“ i wówczas wystawiłem złożone w kostkę moje ubranie, drewniaki, miskę i łyżkę na korytarz i zamknąłem drzwi. Ku memu zdziwieniu klucznik „żydek“ otwiera drzwi i mówi mi dobranoc, na co ja odpowiedziałem – dobranoc panie odziałowy!
Od tego dnia i ten drugi klucznik stal się przyjacielem, też pozwalał kalifaktorom dawać mi większe porcje. Niewątpliwie było to dzieło Boskiej Opatrznośći, które sprawiło, że obaj klucznicy zostali przyjaciółmi dla mnie. W ten to sposób kryzys żywnościowy jaki mnie dotknął (bez paczek z domu i bez możliwości dokupienia żywności w kantynie wieziennej) został z korzyścią dla mnie zrekompensowany.
Dzięki Pańskiej pomocy to wszystko przeżyłem bez uszczerbku na zdrowiu, wyszedłem na wolność i do dziś czuję się możliwie zdrowo. Po wyjściu na wolność usługiwałem braciom w objeżdżając zbory w kraju, ale i w trudniejszych oraz bardzo trudnych warunkach za granią w Rosji – tej syberyjskiej części, na Litwie, Ukrainie, Mołdawii i Rumunii. Komunizm upadł, mam 86 lat* i dzięki łasce Bożej jeszcze żyję i jestem przy zdrowiu, za co jestem niewymownie wdzieczny naszemu Panu.
Tak opisałem swoją historię pobytu w obozach pracy i więzieniach, a szczególnie w Sztumie, aby była korzyścią i pomocą dla Braci i Sióstr w ich doświadczeniach, a szczególnie dla młodych Braci i Siostr, niech zauważą, że je doświadczyłem jako młody. Wielce mi były pomocne w moim życiu poświęconym Bogu, pomogły mi rozwijać wiarę, nadzieję, miłość, posłuszeństwo, ufność, wierność, pokorę i wiele innych łask.
Dobrotliwemu, miłosiernemu i łaskawemu Ojcu Niebiańskiemu, miłemu Wodzowi Armii Bożej, dobremu Pasterzowi i Mistrzowi Panu Jezusowi niech będzie chwała i uwielbienie za doświadczenia jakie przeżyłem.
Amen! Br. w Panu M. Łotysz, styczeń 2014
_____
Zobacz inne świadectwa.
* Obecnie, tj. luty 2023, brat Michał ma 95 lat i przebywa w Domu Spokojnej Starości „Betania” w Miechowie.
Niesamowite. Bardzo podnoszące na duchu!
W styczniu miałem przywilej spotkania się z bratem Michałem i prosił, by wszystkich drogich Braci i drogie Siostry pozdrawiać, więc chociaż tą drogą przekazuję te pozdrowienia Wszystkim, którzy o nim pamiętają!
Wiktor Szpunar
Witam Wiktorze, teraz właśnie chciałam pisać, czy jest możliwość przekazania pozdrowień br. Łotyszowi… Pamiętam brata z Konwencji w Bydgoszczy. Moja mama zna Brata jeszcze ze zboru Epifanii, z 70 tych lat. Proszę, jeżeli będziesz w stanie przekazać serdeczne życzenia zdrowia i miłości Pana dla Brata. Od wnuczki brata Pomykacza Jerzego starszego, Alicja. Myślę, że Brat Łotysz dobrze pamięta nasz zbór drogomyski. Pokój i pozdrowienia przesyłam.