Kosztowne perfumy

W piątek, 13 października 2023 roku, zmarł nasz drogi brat Michał Łotysz. Jako upamiętnienie jego osoby i nauczania, umieszczamy tu w formie nagrania oraz przepisany piękny wykład brata Michała ze spotkania w Chełmnie, 8 listopada 2015 roku. Wykład nosi tytuł „Kosztowne perfumy”.

Drogo umiłowani w Panu naszym Jezusie Chrystusie, Bracia i Siostry! Na wstępie chcę przesłać pozdrowienia od naszych Braci na Ukrainie, Mołdawii i Rumunii, który odwiedziłem. Również od Brata z Ameryki, z Chicago, który w tym tygodniu odwiedził przez trzy godziny. A również Brat Schmidt, z którym rozmawiałem wczoraj wieczorem, który wyszedł przedwczoraj ze szpitala, moja siostra i szwagier, wszyscy Was serdecznie pozdrawiają życząc obfitych łask i błogosławieństw Pańskich.

Temat nasz będzie więcej dla Sióstr, ale i dla Braci też będzie pewna korzyść z tego wykładu: KOSZTOWNE PERFUMY. Wczoraj diamenty kosztowne, a dziś kosztowne perfumy. A najwięcej używają Siostry.

Opis tej historii mamy w trzech Ewangeliach – Mateusza, Marka i Jana. Natomiast materiał o tych kosztownych perfumach brat Russell dał aż cztery tematy. W roku 1899 pierwszy raz, w roku 1905 drugi raz, w roku 1906 trzeci raz i w roku 1914 czwarty raz. Mam je wszystkie cztery w języku polskim. Na wstępie odczytamy te opisy w trzech Ewangeliach, aby nawiązać ten fakt historyczny, który miał miejsce sześć dni przed śmiercią naszego Pana, w historycznym tygodniu, co to się odbywało. Więc pierwsze czytamy Ewangelię Mateusza 26 rozdział, od wiersza 6:

A gdy Jezus był w Betanii, w domu Szymona trędowatego, Przystąpiła do niego niewiasta, mająca słoik alabastrowy maści [poprawnie: perfum] bardzo kosztownej, i wylała ją na głowę jego, gdy siedział u stołu. Co widząc uczniowie jego, rozgniewali się, mówiąc: I na cóż ta utrata? [Poznamy jaka była wartość tych właśnie perfum, dlatego mówią: na co tak wielka strata? Dlaczego?] Albowiem mogła być ta maść drogo sprzedana, i mogło się to dać ubogim. Co gdy poznał Jezus, rzekł im: Przecz się przykrzycie tej niewieście? Dobry zaprawdę uczynek uczyniła względem mnie. Albowiem ubogie zawsze macie z sobą, ale mnie nie zawsze mieć będziecie. Bo ona wylawszy tę maść na ciało moje, uczyniła to, gotując mię ku pogrzebowi. Zaprawdę powiadam wam: Gdziekolwiek będzie kazana ta Ewangielija po wszystkim świecie, i to będzie powiadano, co ona uczyniła, na pamiątkę jej.”

A teraz zauważmy pewne jakby uzupełnienie, które dodaje Ewangelista Marek. W Ewangelii Marka 14 rozdziale, od wiersza 3:

A gdy on był w Betanii, w domu Szymona trędowatego, gdy siedział u stołu, przyszła niewiasta, mając słoik alabastrowy maści szpikanardowej płynącej, [już wiemy, że to są perfumy] bardzo kosztownej, a stłukłszy słoik alabastrowy, wylała ją na głowę jego. I gniewali się niektórzy sami w sobie, a mówili: Na cóż się stała utrata tej maści? Albowiem się to mogło sprzedać drożej niż za trzysta groszy [tam bardzo kosztownej, a tu wartość: trzysta groszy], i rozdać ubogim; i szemrali przeciwko niej. Ale Jezus rzekł: Zaniechajcie jej, przeczże się jej przykrzycie? Dobryć uczynek uczyniła przeciwko mnie. Zawsze bowiem ubogie macie z sobą, i kiedykolwiek chcecie, możecie im dobrze czynić; ale mnie nie zawsze mieć będziecie. Ona, co mogła, to uczyniła; poprzedziła, aby ciało moje pomazała ku pogrzebowi. Zaprawdę powiadam wam: Gdziekolwiek kazana będzie ta Ewangielija po wszystkim świecie, i to co ona uczyniła, powiadano będzie na pamiątkę jej.”

A teraz zauważmy co podaje Ewangelista Jan. W dwunastym rozdziale od wiersza 1 do 11:

Tedy Jezus szóstego dnia przed wielkanocą przyszedł do Betanii, kędy był Łazarz, który był umarł, którego wzbudził od umarłych. [był obecny na tej gościnie] Tamże mu sprawili wieczerzę [specjalną ucztę na cześć naszego Pana], a Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z onych, którzy z nim społem u stołu siedzieli. A Maryja wziąwszy funt maści szpikanardowej [pół litra perfum, ogromna ilość, kochani, pół litra perfum] bardzo drogiej, namaściła nogi Jezusowe, [i co ciekawe, czytamy, że wylała tylko na nogi jego; wcześniej podali dwaj ewangeliści, że na głowę, gdy zaprotestowano to ona przestała wylewać, aż Pan stanął w jej obronie i resztę wylała na jego nogi, i co dalej pisze właśnie Jan, kto był głównym tym co protestował?] bo i utarła włosami swojemi nogi jego, i napełniony był on dom wonnością onej maści.

Tedy rzekł jeden z uczniów jego, Judasz, syn Szymona, Iszkaryjot, który go miał wydać: Przeczże tej maści nie sprzedano za trzysta groszy, a nie dano ubogim? A to mówił, nie iżby miał pieczą o ubogich, ale iż był złodziejem, i mieszek miał, a cokolwiek włożono, nosił [kradł poprawnie]. Tedy rzekł Jezus: Zaniechaj jej; na dzień pogrzebu mego to chowała. Albowiem ubogie zawsze z sobą macie, ale mnie nie zawsze mieć będziecie. Dowiedział się tedy lud wielki z Żydów, iż tam był, i przyszli nie tylko dla Jezusa, ale też aby Łazarza widzieli, którego był wzbudził od umarłych. I radzili się przedniejsi kapłani, żeby i Łazarza zabili. [Nie tylko Pana] Bo wiele z Żydów do niego odstępowali i wierzyli w Jezusa.

Z powodu największego cudu historii, jaki Pan uczynił: wskrzeszenia Łazarza. Był już cztery dni w grobie i rozkład ciała. Dlaczego Maria tak wielką, cenną perfum przygotowała dla Pana? Trzy główne powody: Pismo Św. mówi, że ona często siadała u stóp Pana słuchając nauk naszego Pana. Pierwszy powód. Drugi: Brat już rozkład ciała, największy z cudów jakie Pan uczynił. To był namacalny dowód, że Pan jest Mesjaszem, Zbawicielem, Synem Bożym. Nie miała żadnej trudności uwierzyć w Pana jako zbawiciela. I trzeci: wspomniane jest, że ojciec tej rodziny to był Szymon Trędowaty. I brat Russell podaje, że Pan uleczył ojca z trądu i to był początek tej wspaniałej przyjaźni Pana z tą rodziną. To była wyjątkowa rodzina, co Pan najwięcej, jeżeli gościł, to gościł właśnie u tej rodziny. W Betanii, w domu Szymona Trędowatego. To był trzy powody: siadanie u stóp Pana słuchając kazań, wskrzeszenie Łazarza, który był cztery dni już w grobie i rozkład ciała, dowód, że Pan jest Mesjaszem, Zbawicielem i trzeci, że ojciec był uzdrowiony z bardzo ciężkiej choroby trądu, jednej z najcięższych chorób w historii 6000 lat przekleństwa i grzechu, i zła. Swego czasu podałem sprawozdanie w Rumunii z obozu dla trędowatych, gdzie było 150 osób trędowatych, to niektórzy byli bez pół twarzy, bez ręki lub bez nogi, a zbudowali salę do nabożeństw w ciągu czterech lat. Tacy kalecy, w taki ciężkim stanie, a ta co była najwięcej i najdłużej w tym obozie trędowatych, to jak głosiła prawdę o Jezusie, to wiecie, jak na nią wszyscy będąc w tak ciężkiej chorobie diabeł ich używał: prześladować ją, doświadczać ją, urągać jej, a ona nie zaprzestała i 50 osób z tych 150 zapoznała z prawdą. A Pan uleczył ojca tej rodziny, Szymona Trędowatego z tej ciężkiej choroby trądu.

Czy podobnie nie mamy te trzy powody, co wówczas Maria uczyniła? Wdzięczność dla Pana? Mało tego, bo ona włosami wytarła nogi Jezusa Pana, a nogi dla niewiast to jest największa ozdoba, to, co jest najcenniejsze do nóg Pana. Więc tu się kryje już nie tylko miłość, przywiązanie, wierność Marii, ale głęboka pokora. Włosy – ozdoba – do wycierania nóg Pańskich.

Pierwsze wylała na głowę: na głowę Pana to było najwięcej urągań, szyderstw, drwin. Kapłani żydowscy czynili, a i ta głowa była nałożona cierniowa korona. A Maria uczciła, przygotowała, że to jest największy z wszystkich jakich ojciec niebiański dał podarek dla nas swego syna, zbawiciela. I te zmęczone nogi, w misji naszego Pana, często zabrudzone, zmęczone, ona perfumami, bo te nogi były przebite gwoźdźmi do krzyża. Tak wspaniały uczynek uczyniła, przygotowując Pana na pogrzeb. Intuicja jej, kochani, przeczuwała, że krótko Pan zostaje z nimi. Tego brak mężczyznom co jest cechą więcej kobiet: intuicja. I właśnie Maria, ta wspaniała, gdzie nawet uczniowie byli za zimni, za formalni, inna sprawa, że byli z warstwy biednych ludzi wybrani jako apostołowie, tak jak jest i obecnie większość z nas, ludu Bożego, tak zacnej, bogatej rodziny jak była Marii, Marty, Łazarza i Szymona-ojca, to jest rzadko w składzie ludu Bożego, niektórzy, którzy są bogatszego stanu. Bo perfum, 1 uncja to jest 1000 dolarów. Ale nie obecnej wartości, za czasów brata Russella, [a dziś to] przynajmniej 10 razy więcej, 1 uncja to więc nie tylko 1000 dolarów, parę tysięcy jedna. A tam było dwanaście uncji, na funt tych perfum. To wyobraźmy sobie jaka to jest ilość pieniędzy. Jeżeli w Mateusza 20:2 mamy podane, że robotnicy najęci do pracy w winnicy Pańskiej jeden grosz zapłata dzienna, a tu 300 groszy, to jest wartość roku czasu pracy i tam praca była 12-godzinny dzień pracy, nie jak dziś 8-godzinny, to tu dopiero widzimy jak bogata musiała być ta rodzina, aby było ich stać na tak kosztowne perfumy. W historii podano, że tylko Neron odważył się i to w małej porcji tych perfum na swoją głowę, gdy jako cesarz imperium rzymskiego. Dlatego kochani, dzięki tej Marii i klasie Marii, to nie znaczy tylko siostry, które są z imieniem Maria należą do tej klasy, z innymi imionami również i nie znaczy, że nikt z braci nie należy do tej klasy, tylko o wiele rzadziej niż spośród sióstr. Tylko dzięki tej klasie Marii religia/idea Chrystusa nie jest tak, choć nadal jeszcze jest formalna, wystawna, ale gdyby nie było tej klasy Marii to byłby jeszcze większy formalizm i klerykalizm jaki istnieje w całej historii chrześcijaństwa przez cały Wiek Ewangelii. Wdzięczni jesteśmy klasie Marii, że idea Pana troszkę jest mniej formalna, mniej sekciarska jak ona by była bez tej klasy. Wspomniane jest, że Judasz był pierwszy, który zaprotestował. Ale w jak chytry sposób podszedł: to można było sprzedać, a rozdać biednym, ubogim. Czy naprawdę on to szczerze mówił? Czy naprawdę on tak miłował biednych, aby te kosztowne pieniądze z maści, tych perfum, dodać dla biednych? Jan powiedział: bo był złodziejem i chętnie by to przywłaszczył sobie z tak wielkiej fortuny, która się mieściła w wartości tej perfum. Marek podaje, że niektórzy z apostołów poparli judasza, a pozostali byli pod wpływem Judasza i większości i w ten sposób Mateusz mówi, że ostatecznie wszyscy są tymi, zimni, wyrachowani, daleko wtenczas im było do wartości uczuć Marii, choć byli apostołami. Wiele lat trzeba było później im, po zesłaniu Ducha Świętego, aby dorównali wartości charakteru do tych wspaniałych zalet, co miała Maria. Choć ostatecznie nie zajęła jednego z dwunastu tronów, co Pan dał dla apostołów, w chwale Królestwa, ale ona jest zaszczycona przez Pana i blisko Pana po wieki wieczne w składzie Kościoła Chrystusowego. Dlatego tak wspaniale, będziemy mieli cenne przykłady w historii ludu Bożego jak wyglądała sprawa tej naprawdę klasy Marii.

Pierwszy przykład, kochani, brat Russell w roku 1910 na konwencji zebrał braci pielgrzymów, starszych i diakonów w liczbie 500. 500 samych sług na konwencji. I taką miał przemowę do nich: „Przemawiam do najgorszych spośród śmieci.” Popatrzyli na siebie. Pielgrzymi. Starsi zborowi. Najgorsi spośród śmieci? Tak. Bo świat patrzy na lud Boży jako na śmieci, a na sług jako najgorszych z tych śmieci. Dlatego się nie obrażajcie, wy, słudzy, gdy świat tak na was patrzy. Bo jeżeli lud Boży w ogólności i świecie są jako śmieci, a wy słudzy jesteśmy najgorszymi przez świat widzianymi śmieciami. Przyjmijcie bez obrażenia, bez narzekania, że taki tytuł wam dano. A drugi powód: nie myślcie, że gdy jesteśmy sługami to jesteście ważniejsi niż inni bracia bez urzędów i siostry. Bo często w kącie siedząca siostrzyczka, co kiedyś na śpiewniku nauczyła się czytać, lepsze wartości wyrobiła niż pielgrzym, niż starszy, diakon. Będzie wyższa w chwale niż ten sługa. Dlatego był to drugi powód brata Russella – nie mniemajcie, że jako słudzy jesteśmy tak bardzo ważni. Owszem, w obecnym usługiwaniu tak, ale co do nagrody Królestwa to niestety, Bóg ma specjalną miarę wiary, jaką nas wszystkich mierzy. I zauważcie jak ta miara wygląda. W Liście do Rzymian 12:3 – „Albowiem powiadam przez łaskę, która mi jest dna, każdemu co jest między wami, aby więcej o sobie nie rozumiał, niżeli potrzeba rozumieć, ale żeby o sobie rozumiał skromnie, tak jako komu Bóg dał miarę wiary.” Ciekawa miara. Miara wiary. Co ona oznacza? To jest zdolność jaką każdy poświęcony posiada do dochowania Bogu wierności. To jest ta miara. Zdolność do dochowania Bogu wierność.

Ale ta wiara ma trzy elementy, trzy składowe części. Pierwszy i najważniejszy element w 100% tej miary to jest ilość ducha świętego rozwiniętego w sercu w czasie poświęcenia. Nie, bo ktoś dziedzicznie może mieć zacnych rodziców i ma już start bardzo wysoki i mało postępuje, z góry patrzy na innych, co z niższego pułapu przyszli do Prawdy do poświęcenia, o to ja wysoko, patrzę z góry, bo zacny dostał prezent od swoich rodziców, to nie jest jego wartość. Ale ta wartość w czasie poświęcenia, ile rozwinie wartości ducha świętego, to jest pierwszy, najważniejszy składnik. Ma 60% tej miary. Ilość ducha św. rozwiniętego w czasie poświęcenia, pierwszy i najważniejszy składnik miary wiary – 60% tej miary. Talenty i zdolności to jest 25%. A sytuacje opatrznościowe, których – jedni maja liczną rodzinę, wielodzietną, nie mają czasu w poświęceniu dla spraw duchowych, bo muszą sę zajmować dziećmi, liczną rodziną. Inni są Braterstwo co są bezdzietni, a inni są w wolnym stanie. To jest szalona różnica w tej opatrzności, w jakiej nam Bóg stawia w życiu poświęconym. To chyba ci co są w stanie wolnym mają największą odpowiedzialność. Najwięcej czasu wykorzystać dla sprawy Pana i jego ludu Prawdy. Bóg wszystko bierze pod uwagę, Kochani, dlatego zauważmy. Tę 100% miarę miał tylko Jezus Pan. Najwyższy z apostołów, Apostoł Paweł, o 10 stopni niżej, a każdy z apostołów o jeden procent niżej. A my daleko na tej mierze jesteśmy, Kochani. W tej mierze 100% to daleko nam, daleko do 50%, a o wiele, wiele niżej jesteśmy na tej mierze. Dlatego o sobie myślmy skromnie, jesteśmy niedoskonali, a wobec tego pokora ma być cenną zaletą, bo dzięki pokorze wszystkie inne pokory mogą być rozwinięte, ale bez pokory żadna nie będzie rozwinięta. Żadna. Pan dzięki pokorze dokonał dzieła odkupienia, aby opuścić stan chwały niebios i zostać na ziemi człowiekiem i poddać się tej opresji tylko pokora Pana zniosła taką atmosferę, aby dokonać dzieła odkupienia. Tak w wypadku nas tym bardziej niedoskonałych potrzebna nam jest pokora, gdyż Pismo św. mówi: Bóg się pysznym sprzeciwia, a pokornym łaskę daję. Bo przeciwieństwo pokory to pycha.

Gdy brat Barton, był bardzo dzielnym sługą, trzecim w użyteczności w Paruzji i gościł u pewnej rodziny spostrzegł, że Siostra jest dotknięta pychą. Pomyślał: nie wiem, ile więcej osób w tym zborze dotkniętych jest pychą, ale dam wykład, by dać pomoc tej biednej Siostrze. Gdy dawał konkretne przykłady, czym jest pycha, to aby jej nie peszyć, nie zwracał na nią uwagi, niech ona spokojnie słucha. A gdy skończył wykład, podchodzi ta Siostra do Brat Bartona i mówi: Bracie Barton! Bardzo Ci dziękuję za ten wykład, bo dla wielu braci i sióstr był potrzebny ten wykład w naszym zborze. A ja Ci chcę powiedzieć, że jestem wolna od tej zarazy pychy.

Dziwna sprawa, specjalnie miał na widoku tę siostrę, by jej pomóc, a ona mówi, że jest wolna od tej zarazy pychy. A brat Barton mówi: jestem ciekaw, skąd masz tę pewność. A ona: „Bo mam tyle drogich pierścieni, z drogimi kamieniami, złotych, ale nie zakładam.” Wydaje się: bardzo pokorna. Ma pierścieni więcej niż palców u rąk. A brat Barton, szczery, mówi tak: Siostro, masz krzywe palce, dlatego nie zakładasz tych pierścieni, bo zobaczyliby Twoje krzywe palce, a tak nie masz pierścieni i nikt na Twoje krzywe palce nie zwraca uwagi.

Będąc pyszna, mniemała, że jest pokorna. Jak trudno rozpoznać wadę pychy…

Pycha jest prawie najcięższą z wad. A odwrotnie: najcenniejsza z zalet to pokora. Tylko dzięki niej możemy rozwijać inne łaski, aż do miłości bezinteresownej włącznie.

Inny przykład z brata Russella: gdy miał przesiadkę, jadąc do zboru, wiedział, że w tym czasie, gdy miał czekać parę godzin na dworcu kolejowym, że odbywa się zebranie w miejscowym zborze. Przyszedł więc na salę. Było zebranie świadectw. Brat, który prowadził świadectwa, chciał przerwać, żeby dać bratu Russellowi przywilej wykładu, a brat Russell machnął ręką: nie! Proszę prowadzić zebranie świadectw. Był jednak pewien brat niewidomy na tym zebraniu i nie widział, że brat Russell wszedł na salę. Ten niewidomy brat tak się zeznaje: Drodzy Bracia, ja byłbym bardzo Bogu wdzięczny, gdyby Bóg dał mi przywilej spotkać brata Russella, którego tak bardzo miłuję. Ja bym go uściskał, ucałował, bo Pan dał mi poznać prawdę, co Pan dał przez wiernego sługę, brata Russella. A brat Russell słyszy to zeznanie. A brat niewidomy nie wie, że brat Russell jest na tym zebraniu. Zebranie zeznań się skończyło. Brat Russell wstaje i mówi: Pokój Bracia! A wszyscy: Pokój Bracie Russell! A brat niewidomy myślał: Cud się stał. Zeznał się i jest brat Russell. Oczywiście, brat Russell podszedł do tego brata niewidomego, przywitał się, on go uściskał, ucałował. A brat Russell mówi do niego tak: „Mój drogi Bracie, trzeba cenić Artystę, który namalował piękny obraz, a nie pędzel, który jest w ręku Artysty”. Brat Russell porównał się do pędzla w ręku Boga-Artysty, tego cudownego, pięknego planu. Do pędzla brat Russell się zilustrował. Ta skromność, i dlatego otrzymał najwyższy urząd na ziemi wśród ludu Bożego, a był to „on wierny sługa”.

Trzeci przykład z bratem Russellem. Jedzie w pociągu brat Russell, wybitny pielgrzym i skromny braciszek. Rozmowa przebiegała o tym, kto to są utracjusze koron, co wypadli z maluczkiego stadka. W pewnym momencie ten skromny braciszek wyszedł na korytarz z przedziału, a wtedy pielgrzym miał odwagę do brata Russella powiedzieć: „Bracie Russell! Do klasy utracjuszy koron to tacy, jak nasz brat, który wyszedł na korytarz. Skromny, ubogo ubrany”, ale pielgrzym miał pewność o sobie, że jest członkiem kościoła. A wtenczas brat Russell do tego pielgrzyma mówi tak: „Mój drogi Bracie, gdybyś Ty wiedział za czyje pieniądze jedziesz w pociągu głosić Ewangelię, to byś tego nie powiedział.” Bo ten skromny braciszek, ubogo ubrany, był następny pieniężnym ofiarodawcą po bracie Russellu. Bo brata Russella nikt nie przewyższył w ofiarności, jaką dał na pracę Pana, a to był następny, właśnie ten skromny braciszek. I pielgrzym jechał za pieniądze tego skromnego braciszka. I na pewno ten skromny braciszek – członek maluczkiego stadka. A czy wybitny pielgrzym zwycięży w wielkiej kompanii? To jest znak zapytania, Kochani…

Brat Russell miał 70 pielgrzymów w ciągu 40 lat urzędu „wiernego sługi”. Ostatnim był wybrany brat Jolly w roku 1912. Ostatni z 70-ciu. Ale miał tylko pięciu specjalnych pomocników w swym urzędzie „wiernego sługi”. I czterech z pięciu poszło na wtórą śmierć, jako wodzowie przesiewań. A byli nimi: Barbour (wódz I przesiewania), Paton (wódz II przesiewania), żona brata Russella (wódz IV przesiewania) i McPhail (jeden z trzech w V przesiewaniu). A dopiero piąty z tych pięciu pomocników to brat Johnson. Poczynając od roku 1909 był przygotowany jako Posłaniec Epifaniczny, będąc wiernym pomocnikiem wiernego sługi brata Russella.

Gdy brat Johnson opuszcza kościół luterański 1 maja 1903 r. to w pierwszą rocznicę po opuszczeniu kościoła luterańskiego został awansowany na pielgrzyma. Nie na ewangelistę, pomocniczego pielgrzyma itd. Od razu na pielgrzyma, aby z całym czasem podróżował w Ameryce, w Kanadzie. W roku 1909 brat Johnson pokonał w dyskusji McPhaila, jednego z trzech wodzów V przesiewania, i na jego miejsce został piątym, specjalnym pomocnikiem brata Russella.

A oto teraz bliższy czas. Podaliśmy przykłady z czasów brata Russella. Drogi brat Johnson, miałem przywilej cztery razy być na konwencji z usługą brata Johnsona: dwa razy jako chłopiec, w roku 1936 i 1937 na konwencji w Obszy, jako młody chłopiec. Ale dwa następne razy już jako poświęcony, w roku 1946 na konwencji w Lublinie i w Łosińcu.

Jechaliśmy jako młodzież z konwencji lubelskiej do Łosińca pociągiem. Towarowe wagony, wyjątkowo jeden wagon był osobowy, bo brat Sadowski, który pracował na kolei, załatwił w ministerstwie w Warszawie, kolejnictwa, że nie wypada, by gość z Ameryki jechał w towarowym wagonie. To ministerstwo zgodziło się jeden wagon w tym składzie pociągu był osobowy.

W pierwszym przedziale jechał brat Johnson, brat Stachowiak, tłumacz – od świadków Jehowy, bo w Polsce nie było żadnego brata, by mógł w języku angielskim przetłumaczyć brata Johnsona, żadnego nie było w Polsce, ale od świadków, no i brat Sadowski, no bo załatwił ten wagon, więc w tym przedziale.

A my zaraz obok, w towarowym. No wiadomo, nas było wiele, drzwi tego wagonu otwarte. Śpiewamy! Radość! Młodzież! A byli podpici AK-owcy i dewotki. I podpuściły ich przeciwko nam: Heretycy! Sekciarze! Tak, że w biegu pociągu chciano nas, śpiewającą młodzież, wyrzucać z tego wagonu. To było wielkie niebezpieczeństwo. Dwaj bracia stanęli walczyć z tymi podpitymi AK-owcami: brat Złotkiewicz i brat Nagórny, którego wnuczek jest tu obecny na konwencji. Ci dwaj bracia, gdyby nie oni, to kilku młodych byłoby wyrzuconych w biegu pociągu z tego towarowego wagonu.

Gdyśmy potem opowiedzieli bratu Johnsonowi tę scenę, powiedział: Szatan szalał. „Jak to, taka wielka radość, młodzież jedzie z konwencji.” Z udziałem brata Johnsona. Chcę wam jednak powiedzieć, co ciekawego działo się na tej konwencji wówczas, w roku 1946, w Lublinie.

Pierwsze, pieśń 23, jaka zawsze przyjęta jest na powitanie, a tym bardziej gościa, jakim był brat Johnson. Rozpoczęto z niskiej tonacji i złej melodii. Brat Johnson przerwał śpiew i od razu zaintonował właściwą melodię: radośnie śpiewano wtedy pieśń powitalną: „Połączmy serca wraz”.

Drugie wydarzenie tej konwencji: ciasna, nieduża sala, a wielu wieśniaków, obecnych na konwencji, nie było dla nich miejsc siedzących. Brat Johnson mówi: proszę was, ewangeliści i pielgrzymi, opuśćcie miejsca siedzące. A na schodach będziecie siedzieć. Schodami prowadziła droga do tej sali. Tam miejsce dla was, ewangeliści i pielgrzymi. Na schodach. A to miejsce, gdzie wy zajęliście, będzie dla braci i sióstr. I nie było tam zmiłuj się. Brat Johnson był kategoryczny. Jak rzekł, stają z miejsc bracia pielgrzymi, ewangeliści. Zwolnić dla braci i sióstr.

A teraz wam powiem, co działo się na konwencji w Łosińcu. Pierwsze, gdy brat Johnson przyjechał, to był ciekawy od gospodarza konwencji, a był to Władysław Łagowski gospodarzem konwencji, ojciec brata Janka, no i był ciekawy, ile mają produktów żywnościowych na trzy dni konwencji na wsi. A było 220 osób wtedy na konwencji w Łosińcu. Gdy zobaczył brat Johnson to skromne zaopatrzenie na trzy dni, w duchu pomodlił się do Boga: „Boże, niech Twa opatrzność będzie”. Wiecie, co? Stał się cud. Rozmnożyła się żywność. Jak to się stało? A że konwencja była w dzień, w niedzielę, a ksiądz był w dobrej komitywie z braćmi w Łosińcu, bo tam byli zacni bracia, jak Władysław Łagowski, jak Kudyba, jak Niedbała, to byli zacni bracia w tym zborze. Mieli wpływ. A ksiądz był bardzo przyjazny do nich. Nie wypadało mu pójść na zebranie Amerykanina, do badaczy, bo ma służyć w kościele w niedzielę. Aby tego nie uczynić, zamknął kościół na klucz, a sam wyjechał do swej rodziny do Krakowa.

Ludzie przychodzą do kościoła, zamknięty jest kościół. No to kobiety mówią: trudno, trzeba iść do domu gotować obiady. A mężczyźni pomyśleli: no to pójdziemy, posłuchamy tego Amerykanina. No a bracia ugotowali kocioł zupy i poczęstowali tych „światowych”. Ci światowi, niektórzy z nich byli bogaci. Wiemy, że wieś Łosiniec: słabe ziemie, piaski, to w większości byli bracia biedni. Ale niektórzy w tej wsi byli też i bogaci z tych, co brali udział. Zwrócili się więc do brata Łagowskiego, gospodarza: my chcielibyśmy zapłacić za obiad. A on mówi: Nie, my serdecznie, chcieliśmy Was ugościć. Ale jest skrzyneczka, jak chcecie się przyczynić, to proszę bardzo, można. Złożyli pieniądze i wystarczyło z nich, by kupić żywność i wszystkich zaopatrzyć na pełne trzy dni. Dzięki pomocy tych bogatych ludzi, którzy wkładali pieniądze za ten wykład i gościnny obiad, co dali im tę zupkę.

A jeszcze inny przykład właśnie z tej konwencji w Łosińcu: siostra z domu Lewicka, Matylda, potem Gardias, następnie po drugim mężu, z małym synkiem (bo była główną gospodynią na tej konwencji)… A ona mieszkała w Obszy, a do Łosińca ponad 30 kilometrów. No i chcąc nie chcąc trzeba z tym synkiem… No i ci młodzi, którzy w tamtą stronę to pomagali nieść dziś Piotra, którego znamy, który jeździ po konwencjach i pomaga swym autobusem, wozić braci na konwencjach czy nawet z jednej konwencji na drugą. Ale wtedy jako mały chłopczyk. Jednak już z powrotem to było tak: drążek, w płachtę, i jegośmy wkładali i zmieniało się dwóch braci – na drążku go niosło, te ponad 30 kilometrów: przez las, aż do Obszy, przetransportowaliśmy i ta siostra z tym synkiem mogła być główną kucharką na konwencji w Łosińcu, z bratem Johnsonem.

Brat Johnson opisał ten fragment w sprawozdaniu konwencyjnym. Gęsiego ponad setka braci szła ponad 30 kilometrów pieszo do swych miejsc po konwencji. To było takie przyjemne, Kochani, z bratem Johnsonem.

A teraz: z bratem Jolly. Kiedy brat Jolly dostał ostatecznie, bo starał się o zezwolenie na przyjazd do Polski, od władz, aby mógł przyjechać i odwiedzić braci w Polsce. Ostatecznie po trzech latach starań, w roku 1957, udzielono zezwolenia bratu Jolly’emu, by przyjechał do Polski.

Żona brata Jolly’ego pisała do brata Stachowiaka: róbcie wszystko, żeby mój mąż nie został aresztowany przez komunistów, gdy będzie w Polsce. Obawiała się. To przecież był reżim komunistyczny. Dostał zezwolenie brat Jolly przyjechać pierwszy raz do Polski. Pierwsza konwencja była w Poznaniu, z uczestnictwem 900 osób. Dwuszpaler dzieci z kwiatami. Jak brat Jolly wszedł na tę salę. Tyle braci. Dwuszpaler dzieci z kwiatami. A potem chłopczyk i dziewczynka cały koszt bukietów kwiatów wręczają bratu Jolly’emu.

Wiecie jak to podziałało na brata Jolly’ego? Zapomniał przesłać pozdrowienia od braci z Ameryki dla braci w Polsce. Mało tego, bez modlitwy rozpoczął wykład. Na kwaterze brata Stachowiaka, byłem obecny przy tej scenie, bo to co opowiadam, to jest z moich przeżyć. I teraz brat Stachowiak mówi: czy bracie Jolly naprawdę już nikt w Ameryce nie pamięta o braciach w Polsce, aby przesłać pozdrowienia? Czy u was jest przyjęte bez modlitwy od razu przystąpić do wykładu? A on mówi: bracie Stachowiak, nie wiem co się ze mną działo, jak zobaczyłem tylu braci na konwencji, dwuszpaler dzieci z kwiatami, bukiet tych kwiatów… Dopiero na drugi dzień przeprosił braci za to, przesłał pozdrowienia i mówi: Wybaczcie, że tak się stało.

Ale na konwencji w Lublinie, jako następna następna po poznańskiej, na kwaterze u brata Sadowskiego, w skromnych warunkach przy ul. Krochmalnej, gdzie mieszkał brat Sadowski, wiadomo: ubikacja na zewnątrz. Duży pokój podzielony przez kotary na kuchnię i sypialkę dzięki zasłonom płóciennym. I brat Sadowski zwraca się do brata Jolly’ego przez tłumacza, brata Obajtka, takimi słowy: Bracie Jolly, widzisz jak my bogaci w Polsce? To wtenczas było siedem konwencji. Mówi: siedem konwencji! Koszty urządzenia siedmiu konwencji. Koszty podróży braci i sióstr pociągami, autobusami. Jakby te pieniądze razem, to ile by można literatury wydrukować! Tak bogaci jesteśmy w Polsce. A brat Jolly tak głową pokiwał i mówi: Tak, jesteście bogaci, ale nie w dobra tego świata. To była gorliwość, zapał, entuzjazm, nie taki jak… często na tych konwencjach, cośmy uczestniczyli. Chłód, a to był naprawdę, to była wartość duchowa dzieci Bożych. Po przejściu ciężkich doświadczeń okupacji hitlerowskiej.

A oto inny przykład w tym czasie, z bratem Jolly. Na konwencji w Łosińcu przychodzą w przerwie do brata Jolly’ego na kwaterę, byłem obecny przy tej scenie, przynoszą woreczek pieniędzy, klepaków, i mówią: to jest ofiara najbiedniejszej siostry naszego zboru. Nie ma renty ani emerytury, ani gospodarki. To skąd pieniądze? Przędła wełnę i składamy te klepaki na Pracę Pańską. Wtedy mówią: to jest ofiara najbiedniejszej siostry naszego zboru. A brat Jolly odpowiada tak: ja tych pieniędzy przyjąć nie mogę, bo w Ameryce nic bym za nie nie kupił. Oddaję bratu Stachowiakowi, ale czynię go odpowiedzialnym za rozumne szafowanie pieniędzmi tej drogiej Siostry. I powiedzcie jej: że ja nie mogę jej podziękować, bo to jest ofiara i Pan daje ocenę. Za ofiarę tej biednej drogiej Siostry.

A oto inne wydarzenia, należące do tej klasy Marii. Wspaniałym był sługą w Polsce drogi brat Borda. Miałem przywilej dziesiątki razy gościć w jego domu. Dziesiątki razy. Nie tylko, gdy miałem usługę w zborze w Luboniu, ale jak konwencja w Poznaniu to gościłem zawsze u brata Bordy. Tak, jak obecnie i potem wiele lat Braterstwo Górscy w Poznaniu: gościłem u nich jak najwięcej i nadal jeszcze, gdy mam okazję być w Poznaniu, goszczę w tym gościnnym domu. Gdzie siostra Marta, tak jak tam Marta usługiwała, a Maria wylała tylko te perfumy, tak ta siostra Marta właśnie tę cechę gościnności…

Na Ukrainie jest siostra Darcia Szama. Pielgrzymi z Polski, choć jest więcej braterstw we Lwowie, to ona nie odpuści, aby ktoś ze sług mógł gdzieś indziej gościć, jak nie u niej. Tak samo w czasie konwencji, już nie tylko w czasie przyjazdów z usługą, to kwatera gościnna u drogiej siostry Darci Szamy. Gościnny, gościnny dom. Szlachetnej siostry do tej klasy Marii należącej.

Ile Kochani w ofierze dla naszych braci na wschodzie, gdy była zorganizowana pomoc finansowa… Zakupiono wiele produktów, pszenicę, zrobiono mąkę, cukier, no i brat Stanisław Ozimek, potężnym wozem, wiele literatury wtenczas i te dary wieziemy na Ukrainę. A ci Ukraińcy, celnicy, chcieli żeby część zagarnąć z tych darów dla siebie, ale mówi: nie. Postawił się Stasio dzielnie. Mówi: nie. To jest ofiara dla naszych współwyznawców – biednych. Część była zostawiona we Lwowie, część do Orłówki, a potem do braci na Mołdawię – z tych darów. Także wielu składało się i przeważnie: emeryci i renciści najwięcej składali na pomoc naszym biednym braciom na Ukrainie. Przez wiele, wiele lat.

Miałem ten przywilej pomagać tymi darami, tymi pomocami, choć było ogłoszone, że nie wolno mi dawać pieniędzy, tylko do banku, to bracia i tak ignorowali to „zarządzenie”, które było na konwencji w Katowicach, a dawali mnie, bo mówili: „wiemy, brat zna komu dać pomoc, gdzie są w potrzebie”. Nie tylko na podróże dla tych przyjeżdżających, ale dla biednych – oprócz tych pomocy na podróże.

Chcę Wam jeszcze jedną ciekawą rzecz powiedzieć. Siostra przyjeżdżała kilka razy na konwencje do Polski, z Syberii. Siedem doby jazdy, aby być na konwencji w Polsce. Siedem doby. A tu mówią bracia: daleko tu do Chełmna! No gdzie to… To wielu mówi: nie możemy sobie pozwolić. A tu siedem doby podróży, Kochani. A z biednej renciny składa pieniążki, żeby miała na bilet. Przez cały rok składając, oszczędzając z tych pieniędzy, aby kupić bilet. Potem bracia zwróciliby jej i nawet więcej, ale niestety musiała mieć te ruble, by ten bilet na konwencję do Polski zakupić. I tak się złożyło, że wywoziła literaturę z Polski, w tym czasie ścisłe kontrole komunistyczne, na granicy. Więc jedna z sióstr uszyła jej dużą torbę, która miała dwa dna. Pomiędzy pierwszym dnem a drugim było miejsce na literaturę. A potem: ciuchy włożone dla niej. No, a sobie elementarz do 1 klasy położyła na wierzch. Pytają się: czy wieziesz jakieś książki? A ona: tak! Wyciąga ten elementarz do 1 klasy. Proszę bardzo. A oni się uśmiechnęli. Mówi: ja się uczę języka polskiego. Właśnie dlatego mam ten elementarz.

Jak zajechała na Syberię, a jej zięć pracujący w więziennictwie wiedział, że teściowa przywiozła literaturę. Przyszli kontrolę zrobić w jej domu. Przewrócili wszystko, zrywali podłogę, jak zięć powiedział, że przywiozła to musi być. A ona, wiecie gdzie schowała? Do komina. Taki komin, owinęła tę literaturę w szmatę i wsunęła. Wszystko przejrzeli, ale było im w głowie, że może to być schowane w kominie. I tak przewiozła na Syberię literaturę biblijną.

O jeszcze jednej siostrze wspomnieć, siostra Kleinas. Zapoznałem ją, ona z Litwy, przesiedlili się do Polski, gdy uciekali przed frontem komunistycznym, jako pochodzenia niemieckiego. I tak, że zamieszkała w Kołobrzegu. Jej syn, Franek, razem z jednym bratem, chodzili na ryby. No i ten brat mówi do tego Franka: słuchaj, Twoja matka, jesteście od luteranów, a my mamy zebrania. Może by tak matka odważyła się przyjechać do nas na zebranie, do naszego domu, do Rąbina. Tak się odważyła, no i tak została zapoznana z prawdą paruzyjno-epifaniczną.

Jej syn, kiedy skończył studia na politechnice w Gdańsku, z wynalazkiem jak usypiać nerwowo chorych, aparatem, bez żadnych chemicznych środkiem. Jak zasypia, aparat się wyłącza. Wyłącza się aparat, a człowiek sobie śpi. Jak zdawał, bronił tę pracę, to profesorowie, którzy go uczynili kiwali tylko głowami, że uczeń ich prześcignął, profesorów, nowy wynalazek. A w tajemnicy studiował jako Litwin, a z pochodzenia był Niemcem. W tym czasie nie było mowy, aby Niemiec mógł studiować na politechnice w Gdańsku.

Skończył studia. Planował przyjąć symbol chrztu, ożenić się w Polsce, a matka mówi: Synu, my jesteśmy Niemcami. A on: Taaak? To ja nie mam nic do szukania w Polsce. Za wszelką cenę muszę się dostać do Niemiec. Do ambasady NRD w Warszawie, a oni uradowani: młody człowiek, wynalazca, do władz polskich – żadnych trudności nie róbcie, bo przecież jesteśmy przyjaciółmi: NRD i Polska. Załatwił sobie wyjazd do Niemiec, a w Berlinie przekroczył do Berlina zachodniego. Władze Berlina zachodniego nie uwierzyli, że to może być prawdą. Że on jako Niemiec, a jako Litwin studiował. Oddali go pod wywiad amerykański: macie swoich ludzi w Polsce, to ustalicie, czy to polegacie na fakcie. Polega na fakcie. To Amerykanie: proszę, masz drogę otwartą do nas. Chętni. Przyjmujemy cię. A on mówi: Nie. Może miejsce jest w Niemczech. Tym bardziej, że moja matka została w Polsce. A matki potem nie chcieli wypuścić, bo uciekł do Berlina zachodniego, do Niemiec zachodnich, a nie do NRD. No ale płacić rentę matce, emeryturę, dwa lata i ostatecznie ją puścili.

A potem, za wszelką cenę chciała, żebym ja przyjechał odwiedzić ich w Niemczech. Jeden rok odmawiali, drugi, trzeci. Ostatecznie pozwolili mi wyjechać. A syn został multimilionerem, nie tylko milionerem, w Niemczech. Wykupił jedną wyspę w Kanadzie. Jacht tam trzymał. I wyjeżdżał sobie na wypoczynek na tę wyspę. A jak przyjechałem, chce mi zprezentować nowy samochód. Ja mówię: nie, Franek, ja nawet nie mam prawa jazdy. Nie umiem jeździć. Nie, ja pociągami, autobusami, dziękuję za samochód. On się dziwował. Mówi: to zostań w Niemczech, ja ci będę opłacał, będziesz jeździł. Ale mówię: nie, moje miejsce jest w Polsce. Ale siostra składała z renty pieniądze i kilka razy odwiedziła, i mówi: to masz na pracę Pańską. I dzięki funduszom tej drogiej siostry Kleinas, jeszcze nie wszystkie wyczerpałem, pokrywałem wszystkie koszty podróży na Syberię, na Ukrainę, Mołdawię, Rumunię, a teraz wydrukowany został tom epifaniczny 17 w języku rumuńskim – 110 egzemplarzy. Dostaną bracia w Rumunii i Mołdawii w tym języku.

A więc tak Pan pokierował. Gdy rozpoczynałem objazdy to brat Stachowiak mówił: „Bracie, musisz zająć się pracą!”. No przecież musisz potem mieć jakieś środki na leczenia. A Bóg tak się zaopiekował, że nie poszedłem do pracy po wyjściu z więzienia, ale przez 55 lat najmniej po 4-5 miesięcy w roku wyjazdy objazdowe. Nie dwa-trzy razy w miesiącu wyjechać do zboru z usługą. 4-5, do 6 miesięcy w roku: objazdy w Polsce, na Ukrainie, na Syberię i inne kraje. Tak Pan potrafi, Kochani, zaopiekować się, gdy służyli dla Jego sprawy.

Oby jak najwięcej z nas należało do klasy Marii. To wtenczas będziemy się wzajemnie miłować, szanować, służyć, na ile nas tylko stać Panu. Bronić prawdy, bo prawda a Pan to jest tożsame. Wierni dla Pana i dla prawdy, i zarządzeń, jakie Pan zostawił przez 12 apostołów. Tylko oni mieli prawo związać i rozwiązać, i nikt inny. Dwanaście jednostek, a brat Russell tylko wyjaśnił nam te rzeczy związane, rozwiązane, nic więcej. Żadnych innych zarządzeń, to zarządzenia ludzkie, a nie Pańskie. Dlatego wierność dla prawdy, zarządzeń jakie Pan dał przez apostołów, abyśmy byli godni zwycięstwa i chwały Królestwa jak najwięcej nas należeć do klasy Marii. Tego Wam życzę Wszystkim, również sobie, na tym kończę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *