6000 lat i jedna księga, tom II (ciekawy fragment)

Przekłady Pisma Świętego na języki ludów prymitywnych nastręczały ogromne trudności. W porównaniu z nimi, przekład Biblii na język niemiecki był dziecinną zabawką. Język niemiecki, podobnie jak rosyjski lub chiński należy do najbogatszych, posiadających ogromne możliwości subtelnych wyrażeń, odcieni; pozwala z łatwością oddać myśl tekstu oryginalnego, jeśli się założy, że tłumacz doskonale zna swój własny tekst, jak na przykład Luter. Przekazanie natomiast całej głębi Pisma Świętego w językach szczepów prymitywnych, posługujących się zaledwie kilkuset słowami, było zadaniem prawie niemożliwym do wykonania. Dlatego Biblie „misyjne” wydawane w prymitywnych językach należą do rzadkości. Wiele z nich cechuje niedoskonałość i wielkie braki. Ale nie ma na to rady. Wiedzieli o tym doskonale misjonarze, którzy podejmowali ogromne wysiłki, szukali, pytali, szli śladami Lutra: „patrzyli ludowi na usta”. Pewien szczep murzyński nadał swemu misjonarzowi trafne imię: „Biały – człowiek – który – ma – Biblia – i – zadręczać – nas – pytania”. Wyjaśnienia są zbędne, ów misjonarz starał się poznać język ludności, wśród której pracował. Pracował nad przekładem Biblii.

Próbki pisma z Biblii „misyjnych”: u góry – dialekt indiański i kabylski, u dołu – amkarski i makassaryjski

Taki misjonarz był badaczem i zarazem detektywem lingwistycznym. Musiał jednak być jeszcze czymś więcej. Musiał nieraz być twórcą języka, jak Wulfila lub Marcin Luter. Zaledwie kilkaset słów, jakimi posługiwano się w danym szczepie, nie wystarczało dla realizacji celu. Musiał szukać nowych słów, sam je tworzyć, sam je utrwalać. Nie mogły to być słowa zaczerpnięte z fantazji, lecz wyrastające z mentalności danego ludu, zrozumiałe, mogące być wchłonięte przez język codzienny. W rzeczywistości przełożenie Pisma Świętego na dany prymitywny język tubylczy nieraz oznaczało właściwie narodziny tego języka, w takiej formie w jakiej istnieje dzisiaj. Przekład nie tylko wzbogacał dany język, ale go analizował i porządkował. Przy przekładach Biblii „misyjnych” niejednokrotnie dochodziło do różnych błędów, omyłek, a nawet zabawnych nieporozumień. Pewien misjonarz przełożył „Ojcze nasz” na język pewnego szczepu z Afryki Środkowej. Ten tekst jego owieczki miały się nauczyć i odmawiać co niedzielę w czasie nabożeństwa. Kiedy w kilka lat później przybył lepszy znawca miejscowego narzecza, usłyszał ze zdumieniem, że Murzyni modlą się tak: „… Nie chwytaj nas na gorącym uczynku, kiedy grzeszymy”. Poprzednik miał co innego na myśli, powinni się modlić: „I nie wódź nas na pokuszenie, ale zbaw nas ode złego”. W jednym z narzeczy indyjskich zdarzyło się zabawne przestawienie. We wszystkich miejscach, gdzie była mowa o Ojcu niebiańskim, tłumaczono dosłownie: „Ojciec koloru niebieskiego”. A w narzeczu Dagomba, którym mówi pewien szczep w północnym Togo, w relacji o narodzeniu Pańskim ze zdumieniem dowiadujemy się, że „Maria i Józef znaleźli nocleg w kurniku”.

W wielu wypadkach brakowało pewnych pojęć. Po prostu dany język nie mógł uchwycić tego, co mówiła Biblia. Pewien misjonarz, który przekładał Biblię na język Eskimosów, twierdził, że znalazł się w takiej sytuacji, jakby „miał zagrać IX Symfonię Bethovena na harmonijce ustnej”! Stale brakowało mu słów, a co gorsza, Eskimosom brakowało pewnych pojęć. Cóż mogli wiedzieć o wyczerpującym upale, palącym pragnieniu, piasku pustynnym i o szarańczy, co mogli wiedzieć o pewnych wydarzeniach i osobach historycznych, o lwach, krokodylach, palmach, jabłkach granatowych, o doktrynach uczonego Pawła, o przebaczeniu, łasce, wybawieniu! Te pojęcia nic im nie mówiły. Nie mogłem nawet mówić o Chrystusie, jako o „Baranku Bożym”, ponieważ po prostu nie znali baranków! W tym wypadku misjonarz musiał sobie pomóc: pisał o „małej Foce Bożej”. Foka jest znana Eskimosom, jest dla nich uosobieniem niewinności, łagodności, miłości. Czy jednak znalazł właściwe określenie piasku pustynnego…?

Strona z Biblii japońskiej

Biblie misyjne drukowane w narzeczach prymitywnych, wyglądają inaczej, niż Biblie narodów cywilizowanych Europy, Ameryki i Azji. Gdyby je przetłumaczono na nasz język, to po przeczytaniu kilku stronic zaczęlibyśmy kiwać głową, niczego nie rozumiejąc, uważalibyśmy, że mamy do czynienia z jakimś nieporozumieniem. A jednak ta praca była konieczna. Biblie te podobnie jak Paweł, który mówił że jest Żydem dla Żydów i Grekiem dla Greków, były Eskimosem dla Eskimosów i Pigmejem dla Pigmejów. Czego dzisiaj brak Biblii misyjnej, to jutro może być do niej dodane. Narody rosną i dojrzewają, Murzyni, któryc dziadkowie mieszkali w lepiankach, są dziś studentami uniwersytetów amerykańskich i europejskich. Pewnego dnia również Eskimosi dowiedzą się, co to jest „baranek”. Ta wiedza nie jest dla nich niezbędna, ale nauczą się śledzić abstrakcyjne rozumowanie Pawła i Jana, ich Biblia zostanie dla nich przepisana na nowo. Praca nad Biblią misyjną nigdy się nie skończy. Turysta, który w czasie zwiedzania Włoch przybywa do Rzymu z przewodnikiem w dłoni wędruje jego ulicami, podziwiając skarby sztuki wiecznego miasta, może na swej drodze trafić do Kościoła St. Pietro w Vincoli i obejrzeć grobowiec papieża Juliusza II. Wznosi sie tam potężna, marmurowa statua Mojżesza dłuta Michelangelo Buonarotti. Mojżesz jest przedstawiony w pozycji siedzącej, okrywają go zwiewne szaty, prawicę ma zanurzoną w kędziorach brody, głowę nieco podniesioną, na twarzy są widoczne zmarszczki, opowiadające o dziejach cierpienia i nieszczęścia jego ludu, o męstwie tego człowieka, o jego zmaganiach.

Jeśli turysta zbliży się nieco do pomnika, przyjrzy mu się uważnie, wówczas dostrzeże, że z czoła Mojżesza wyrastają dwa rogi. Nie zakłócają one ogólnego wrażenia, jakie sprawia statua, są z nim ściśle powiązane, sprawiają wrażenie zjawiska samego przez się zrozumiałego. Znawcy sztuki wiedzą, że istnieje sporo obrazów przedstawiających Mojżesza z rogami. Co przez to chcieli artyści wyrazić? Czy chodzi tu o symbol? Głębsze znaczenie?

Nie! Chodzi o pomyłkę! W II Księdze Mojżesza, w rozdziale 34 czytamy o spotkaniu Mojżesza z Bogiem, w hebrajskim tekście oryginalnym, który, jak wiemy, znał tylko spółgłoski, widnieje tu słowo „krn”. Kiedy później do spółgłosek dodano samogłoski, dodano w tym wypadku samogłoski „e”. Odtąd słowo to czytano „keren”, co znaczy „posiadający rogi”. „Kiedy Mojżesz powrócił z góry, na której spotkał się z Panem, widać było na jego głowie rogi”. Taka wersja utrzymywała się przez stulecia, została przejęta nawet przez Wulgatę. Z niej czerpali natchnienie malarze i rzeźbiarze, dlatego przedstawiali Mojżesza z rogami na głowie.

O wiele później, gdy można było dokonać porównania z innymi tekstami, przekonano się, że nie chodzi tu o „keren”, lecz o „karen”, co znaczy „błyszczeć”. I od razu to miejsce biblijne uzyskało inny, a zarazem zrozumiały sens. Głowa, oblicze Mojżesza, jaśniało po tym, gdy ujrzał Boga. (…)

Walka o tekst, o najwierniejsze, najbardziej precyzyjne i najtrafniejsze przekazanie oryginału jest najistotniejsza. Jedynie tekst i tylko tekst jest punktem centralnym wszystkich wysiłków. Nad nimi pracują bez przerwy pokolenia uczonych.

____________
6000 lat i jedna księga, Gunther Wegener, tom II, od str. 34

Strona tytułowa Biblii Perskiej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *