
Niniejszy artykuł to wybrane fragmenty z książki Magdaleny Ponichter pt. „Moi bliscy z Galilei”.
Był człowiekiem innych przekonań, ale życzliwie respektował przekonania Izraelitów. Kocha nasz naród – mówili o nim do Jezusa – zbudował nam synagogę. Pozwolił modlić się innym, nie bronił im chwalić Boga, choć sam Go jeszcze nie spotkał.
Był człowiekiem na stanowisku. Lecz nie małym kacykiem zakochanym we własnej wszechmocy. Umiał dostrzec inną wielkość, pojąć inny – oprócz ziemskiego – porządek wartości: uznał wielkość Jezusa Chrystusa, Cieśli z Nazaretu.
Musiał też być człowiekiem wielkiego i prawego serca: nie dla siebie, lecz dla chorego sługi wyszedł prosić Mistrza o pomoc. On, który rzadko prosił – raczej żądał i rozkazywał – wyszedł Bogu naprzeciw z szacunkiem i pokorą, nie bacząc na stanowisko, autorytet i strojne szaty.
Za tę pokorę i dobroć, za szacunek dla cudzych przekonań, za nieliczenie się ze względem ludzkim, gdy chodzi o dobro człowieka, za tę gotowość otwarcia się na wielkość inną niż wielkość człowieka – otrzymał łaskę wiary.
Odtąd, ilekroć popadniemy w pokusę złudzenia, że zaszczycamy Boga swą modlitwą i obecnością w kościele (…) że zasługujemy się wielce dobrymi uczynkami – niech nas zawstydzi ów pogański urzędnik wojskowy, który po wszystkie wieki uczy chrześcijan pokornej wiary.
Panie, nie trudź się, bo nie jestem godzien, abyś wszedł pod dach mój. I dlatego ja sam nie uważałem się za godnego przyjść do Ciebie. Lecz powiedz słowo, a mój sługa będzie uzdrowiony. (Ewangelia wg Łukasza 7:6-7)