Publikujemy list brata Franciszka Falińskiego, który mieszkał we wsi Kozy w okolicach Bielsko-Białej. List był pierwotnie zamieszczony w czasopiśmie „Brzask Nowej Ery”, maj 1938. Opisuje on jak na początku XX wieku prześladowano badaczy Pisma Świętego na terenach wschodniej Polski. Można się dowiedzieć, jakie były problemy towarzyszące pogrzebom innowierców na wiejskich cmentarzach. Warto znać te historie i docenić tych dzielnych ludzi, dzięki który ruch badacki przetrwał do dzisiejszego dnia.
(Zobaczcie też inne świadectwa)
List z Polski, zamieszczony w „Brzask Nowej Ery”
Drodzy w Panu!
Pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum ludzki niechaj napełnia serca wasze po wszystkie dni żywota waszego.
Drodzy Bracia: – Pragnę podzielić się z wami wszystkimi doświadczeniami jakimi mnie Ojciec Niebieski raczył ostatnio ubłogosławić. Mogę przytoczyć słowa Mistrza, który powiedział pracujcie póki dzień, bo przyjdzie noc, że żaden nie będzie mógł nic sprawować.
Czas obecny świadczy nam, że noc ciemności już nadeszła. Szatan podnieca tłumy do złości przez swe narzędzia.
Mając przywilej służyć braciom w Wólce Niedźwiedzkiej koło Rzeszowa, podczas pogrzebu pewnej siostry po wykładzie i odśpiewaniu pieśni ruszył orszak pogrzebowy na cmentarz posuwając się drogą spokojnie. Tłumy ciekawych przeważnie kobiet i dzieci sprawiły nam niespodziankę „przygrywając” nam na różnych instrumentach, jak kotły, blachy i co tylko można było znaleźć koło domów, ustawili się w cztery kolumny nie szczędząc różnych przylepek i okazując prawdziwie czym są. W ten niespodziewany sposób przyszliśmy do bramy cmentarza, którą przed nami zamknęli. Grabarz jednak udzielił nam informacji, że on oderwał parę sztachet w płocie, gdzie przez ten mały otwór będzie można przecisnąć trumnę i pochować zmarłą na miejscu gdzie się tylko chowa niedowiarków, wisielców czy innych samobójców.
Uczyniliśmy jak nam wskazano i tu tłumy ciekawych przypatrywały się co za ceremonia będzie odprawiona.
Ja przystąpiłem bliżej trumny i chciałem im wykazać, że my żadnej ceremonii nie odprawiamy, lecz paru śmiałków przystąpiło z kijami i kazali się wynosić, a jeden przyszedł bliżej mnie, splunął mi w twarz przeklinając nas. Ja podziękowałem mu i odeszliśmy do jednego z braci.
Pozostałem tam z braćmi jeszcze trzy dni, służąc im na różne tematy. Podczas jednego wykładu, który trwał może 15 minut, wpada dwóch opryszków, jeden stanął na progu, drugi wpadł między braci – w jednej ręce nóż w drugiej inny przedmiot morderczy. Na tym właśnie zebraniu była jego matka, której się kazał usunąć i mówił, że wszystkich pozabija, lecz matka stanęła mu na drodze, w tym czasie myśmy opuścili miejsce.
Lecz na drugi dzień przed mym odjazdem miałem usłużyć wykładem na temat Pamiątki Ostatniej Wieczerzy Pańskiej. Po odbytym wykładzie mieliśmy jeszcze trochę czasu, usiedliśmy, bracia stawiali różne pytania. W tym czasie zjawia się banda awanturników w liczbie około „stu” i napadli na dom z kijami, młotami i innymi różnymi rózgami. Bracia się bardzo zlękli takiej dzikiej hordy i by mnie nie zabito, bracia mnie schowali pod podłogę do piwniczki.
A gdy wpadli do domu domagali się biskupa. Najpierw zbili braci, przeszukali cały dom i odeszli do drugiego domu, gdzie również zamieszkiwał jeden z braci. Tam pobili siostrę i brata i przyszli z powrotem do tego domu gdzie ja byłem schowany.
I jeden z nich podał słowo, że ten biskup jest schowany w piwnicy. Otworzono piwnicę, wyciągnięto mnie na ulicę, rzucili pod nogi, kopali, bili nahajkami, kijami, a następnie rzucono mnie do fosy do wody i zaś mnie wyciągnęli i zawlekli pod kościół i bili, i kazali mi przysięgać czy uznaję sakramenty, Matkę Boską. Ja milczałem. Nareszcie wzięli mnie od kościoła i wlekli mnie jakie z ćwierć kilometra, na most jednej rzeki i tam mnie mieli wrzucić z mostu do wody, lecz jeden wystąpił z tej zgrai i mówił, żeby mnie puścili, bo ja już mam dość.
I tak mnie popchnięto i kazali mi iść do Sokołowa i tak szedłem słaby, zbity z ćwierć kilometra i znów mnie doścignęło ośmiu podrostków z kijami, zbito mnie znów, przeszukano kieszenie, okradziono i uciekli. I tak słaby wlokłem się jakieś 7 kilometrów do Sokołowa. W drodze dowiedziałem się od pewnego człowieka „o braciach z Towarzystwa” i tam się dowlokłem. Oni mnie poznali, rozebrali z ubrania i bielizny, umyli i włożyli do łóżka. W tym czasie przyszedł brat Dolecki z drugim bratem, też pobitym, najęli furmankę i zawieźli mnie do lekarza, który mnie zbadał, opatrzył i zdziwił się mocno, żem taki zbity. Całe ciało od stóp do głowy było sine i napisał mi świadectwo do sądu, rozkazując mi leżeć przynajmniej 14 dni. Przeleżałem 4 dni i następnie odjechałem do Zamościa.
Do Zamościa przyszli bracia z Wysockiego i prosili, żebym ich odwiedził 17 marca. Usłużyłem braciom w Wysockim. Zebrało się tam około 40 osób. Powiedziałem temat o Wielkanocy.
Po wykładzie rozeszli się i za chwilę leci banda podrostków w liczbie 30, namówionych przez księdza, z kijami, lecz już nie taka zdziczała.
Wleźli do domu. Stawiono nam kilka pytań, gdzie ja i jeszcze jeden brat służyliśmy im odpowiedzią.
21 marca usłużyłem braciom w Krasnobrodzie i tam chcieli urządzić awanturę „Strzelcy”. Lecz podczas wykładu stali pod oknami i słuchali. Po skończonym wykładzie oświadczyli, że od żadnego księdza jeszcze takich słów nie słyszeli.
Następnego dnia usłużyłem w Trzepienicach. Takie były moje przejścia w ciągu ostatnich dni.
F.F. (Franciszek Faliński)
* * * * *
Kliknij by przeczytać więcej o historii zboru badaczy Pisma Świętego w Kozach na stronie NaStrazy.org.
Z historii zboru Badaczy Pisma Świętego w Kozach koło Bielska-Białej:
(Całość przeczytasz na stronie NaStrazy.org):
„Do Kóz prawda Ewangelii przybyła z Ameryki. Dosłownie. Franciszek Faliński, mieszkaniec tej wsi, był jednym z pierwszych, którzy wyjechali do Ameryki za zarobkiem. Po 1920 r. wrócił do domu, do żony i dzieci, które pozostawił. W Ameryce poznał prawdę Biblii. Był więc jednym z tych, którzy do Ameryki pojechali za zwykłym chlebem (por. nowelę H. Sienkiewicza „Za chlebem”), a przywieźli z sobą chleb życia. Jak niezbadane są drogi, którymi chodzi Bóg! Po powrocie, za zaoszczędzone pieniądze założył w swoim domu w Kozach mały sklep spożywczy. W owym czasie była straszna bieda i bezrobocie. Br. Faliński rozumiał biednych i potrzebujących, toteż udzielał swoim klientom kredytu. Nic dziwnego, że miał ich wielu. Miał też dobrą okazję, żeby głosić Słowo Boże i prawdę Biblii. Chociaż był z wyglądu postacią niepozorną i mówił raczej cicho, to jednak jego spokojny głos był tak przekonujący, że głośno rozbrzmiały w naszej wsi struny harfy Bożej. Dzięki jego pracy w 1922 r. już około 30 miłośników prawdy biblijnej założyło w Kozach Zbór Wolnych Badaczy Pisma Świętego. Zbierali się oni początkowo u braterstwa Fołtów.
W katolickiej dotychczas społeczności wiejskiej zawrzało. Dom braterstwa Fołtów znajdował się niedaleko kościoła. Bracia, idąc do Zboru koło kościoła, nie zdejmowali czapek, a spotykali się tam z tłumem ludzi – oni ich przezywali, miauczeli (bo bracia, a więc chrześcijanie-bibliści to „kociarze”), zrzucali im czapki, rzucali w nich kamieniami, lali na nich wodę, a zdarzało się, że i coś gorszego – prześladowali we wszelki możliwy sposób. Pewnego razu prawowierni parafianie pomazali drzwi i okna domu braterstwa Fołtów fekaliami. Bracia postanowili więc przenieść Zbór do domu braterstwa Komenderów – tam już inną drogą chodzili na nabożeństwa. W niedługim czasie wrócili z Ameryki inni mieszkańcy naszej wsi, którzy tam poznali prawdę Ewangelii – br. Karol Jurzak, br. Tomasz Duźniak i jego siostra. Zbór nasz powiększał się liczebnie – przyłączały się do niego już całe rodziny, które wypisywały się z kościoła rzymsko-katolickiego. Kler w swojej furii podsycał parafian do jeszcze większych prześladowań „innowierców”. Z ambon wyklinano ich i szerzono do nich nienawiść, a podburzana ludność wsi wiernie wykonywała polecenia swoich duszpasterzy. W iluż to domach braci wybijano szyby! Prześladowania przenosiły się na teren urzędów – tam bracia załatwiający jakieś sprawy byli źle traktowani, w fabrykach nie przyjmowano ich do pracy. Smutny fragment z dziejów kultury polskiej.
Braterstwo w większości mieszkali blisko siebie pod pięknym górskim lasem, dlatego postanowili przenieść Zbór do domu braterstwa Thenów. Spokój i miła społeczna atmosfera przyciągały coraz to więcej miłośników prawdy biblijnej. Nawet z sąsiedniej wsi Lipnik, a także z Bielska przychodzili niektórzy z dziećmi, na przykład Kuśnierzowie, Thenowie, Byrdowie, br. Pawiński z córką i inni. Na szkółkę uczęszczało ponad 40 dzieci. Co niedzielę, nieraz w śniegu i błocie polnymi drogami i drożynami szli, niektórzy nawet 9 km, aby zdążyć na szkółkę na 8 rano. Dzieci bardzo lubiły braci prowadzących szkółkę, gdyż potrafili im oni przekazać prawdy zbawienia i wszystkie wartości chrześcijańskie. W każde niedzielne popołudnie dzieci z niektórymi braćmi spotykały się, aby śpiewać pieśni, czytać Biblię i rozbierać pytania; odbywało się to na polu o dowolnej godzinie i trwało nieraz do wieczora. Zwyczaj ten nie ustawał.
Niełatwo było naszym dzieciom w szkole. Przed wojną ksiądz parafii rzymsko-katolickiej w Kozach, alkoholik, był w szkole ich wielkim prześladowcą. Podburzał on swoich uczniów przeciw naszym dzieciom i zachęcał, by ich bili i prześladowali. Wmawiał swoim podopiecznym, że „kociarze” i Żydzi ukrzyżowali Pana Jezusa. W czasie przerw do teczek naszych dzieci podkładano rzeczy innych dzieci, aby upozorować kradzieże i nazywać nasze dzieci złodziejami, a ponieważ one się do tego nie przyznawały, więc ksiądz prowadził całą klasę pod krzyż kościelny i kazał uczniom klękać, wznosić palce do góry i przysięgać: „Ja nie kradnę”. Ponieważ nasze dzieci nie szły, więc udowadniał swoim, że „kociarze” są złodziejami, bo nie przyszli przysięgać.
Czasem ksiądz zamieniał lekcję religii z innymi nauczycielami, aby nasze dzieci zastać w klasie i w czasie, gdy zaskoczone wychodziły, ubić ich w drzwiach łokciami. Karol Sablik był mizernym chłopcem, to się na nim wyżywał jak tylko mógł, szarpał za uszy, omal uszu mu nie naderwał. Jana Zubra chwycił za kołnierz i zaciągnął do kościoła, a kiedy on uciekał, to go kopnął i wyzwał od bezbożnika. Interwencje rodziców nic nie pomagały. Kierownik szkoły wraz z nauczycielami trzymali z księdzem i obniżali naszym dzieciom oceny. Skończyło się to, kiedy nasze tereny przyłączono do rzeszy niemieckiej, bo wtedy zlikwidowano w naszej wsi szkołę polską.
Osobnym i pełnym prześladowań rozdziałem była sprawa pogrzebów. W 1926 r. siostrze, która wróciła z Ameryki, zmarło małe dziecko. Braci, zdążających z trumną na cmentarz, ludzie zaatakowali kijami, kopaczkami, zagrodzili im drogę, aby nie dopuścić do pochowania dziecka na katolickim cmentarzu. W tej sytuacji bracia wrócili ze zwłokami do domu i próbowali załatwić sprawę pochówku u władz. Ponieważ te przez następne trzy dni nie dawały żadnej odpowiedzi, bracia pochowali zwłoki dziecka na polu br. Komendery. W późniejszym czasie wobec utrzymującego się sprzeciwu kleru pochowano tam też małą córeczkę braterstwa Sołczykiewiczów. W czasie okupacji niemieckiej w 1940 r. zmarła nasza siostra Matejowa i znowu ksiądz trzykrotnie odmawiał pochowania jej na cmentarzu. Udało się to dopiero na polecenie komendanta policji, do którego zwrócił się z prośbą o pomoc syn zmarłej, br. Teofil Mateja. Z obawy jednak przed atakami parafian policja musiała eskortować kondukt żałobny. W pogrzebie mogła uczestniczyć tylko najbliższa rodzina. Na cmentarzu nie zezwolono ani na modlitwę, ani na zaśpiewanie pieśni. Odtąd w czasie okupacji niemieckiej pogrzeby nasze odbywały się na cmentarzu parafialnym. Po wojnie zmarł br. Andrzej Niesyty. Ksiądz – znowu pewny swojej władzy – i jego nie pozwolił pochować na cmentarzu. Nie pomógł nawet urząd gminy, do którego udała się rodzina, choć obiecywał załatwić miejsce na cmentarzu komunalnym. Bracia, by uniknąć znanych kłopotów, pochowali więc zmarłego na polu br. Komendery obok już pochowanych dzieci. Na pogrzebie, na który przyjechało wiele braterstwa, czym kto mógł w tych trudnych czasach, usłużył br. Mikołaj Grudzień. Pogrzeb odbył się bez przeszkód. Po roku zmarła 18-letnia córka tego pochowanego brata. I znowu powstały wielkie trudności. Ponieważ władze nie zdążyły jeszcze załatwić cmentarza komunalnego, w pośpiechu wytyczyli jego obszar w dużej odległości od cmentarza parafialnego i tam pochowano zmarłą. Następnego roku pochowano obok 14-letnią córkę innego z naszych braci. W niedługim czasie uznano jednak wytyczony obszar za duży jak na cmentarz komunalny; wkrótce groby zaorano i teren obsiano pszenicą. Badaczom wytyczono osobny cmentarzyk, który już teraz prawie złączył się z cmentarzem parafialnym. Nie tak dawno przy robotach ziemnych na prywatnej posesji natknięto się na grób tej 18-letniej dziewczyny, przeprowadzono dochodzenie sądowe i prokuratorskie, czy aby nie jest ona ofiarą zabójstwa i wtedy przypomniano sobie, że tam ją pochowano, bo ksiądz nie pozwolił jej pochować na cmentarzu. Wydane po badaniach przez medycynę sądową szczątki tej dziewczyny pochowano na naszym cmentarzu, a ksiądz musiał ponieść wszelkie koszta pochówku.
Opisane prześladowania dziś już nie mają miejsca, a ksiądz w razie potrzeby użycza nam nawet kaplicy parafialnej na przechowanie zwłok naszych zmarłych. Dzięki mu za to.”
Mój dziadek mieszkał za wsią Wandalin k. Opola Lubelskiego i był Badaczem Pisma Świętego, ale także działał w partyzantce. Niewiele wiem jak wyglądało jego życie, ale być może to kim był miało wpływ na jego losy. W 1941 utworzony został obóz koncentracyjny w Majdanku k. Lublina, w którym ginęli głównie Żydzi, ale on na samym początku też został tam uwięziony i od razu zlikwidowany. Nie poznałam go, ale pozostały mi po nim 2 podręczniki dla badaczy Pisma Św. : „Walka Armagedonu” i „Boski plan wieków” z 1919 r. oraz broszura „Mowa biskupa rzymsko-katolickiego Strossmayera o nieomylności papieża”.
Trudno uwierzyć, że jeszcze nie tak dawno temu działy się takie rzeczy. A wiem z rozmów ze starszymi wiekiem „badaczami”, że wiele takich historii, niestety nie zapisanych, odeszło wraz z ich bohaterami. Moja babcia jako młoda dziewczyna pytała księdza, gdzie te cierpienia dla sprawiedliwości, o których mówi Biblia? W odpowiedzi usłyszała: My teraz jesteśmy kościołem panującym, nie cierpiącym. Kiedy już jako „badaczka” była na konwencji organizowanej w wiejskiej stodole, przekonała się, że takie cierpienia są możliwe. Miejscowy ksiądz przyprowadził swych wiernych, by odebrać, jak mówił swe owieczki. Stodoła zniknęła z powierzchni ziemi a zgromadzeni poobijani musieli się rozejść. Przyznam, że wtedy trzeba było się wykazać głęboką wiarą i dużą odwagą. A dzisiaj…
Alicja O. napisała: „Opowieść mojej babci bardzo przypomina tę, którą już macie na stronie – te 3 dni w Wólce Niedzwiedzkiej. Moja babcia Helena Kościółek bardzo przeżyła jak horda ludzi – brat Faliński pisze że ok. 100 – zakłóciła im zebranie, jak bili, pluli, kopali, wyzywali – nastawieni przez księdza. Jak wyciągnęli brata Falińskiego i jak go ciągnęli do kościoła, a potem porzucili na drodze do Sokołowa.”