Pytanie pewnego indiańskiego czarownika

„Gdzie On chodził?”

To pytanie indiańskiego czarownika z książki pt. „Bruchko” Bruce’a Olsona stało się inspiracją do dzisiejszego tematu. Proste w swojej formie, ale głębokie w treści. Nie dotyczy tylko fizycznych miejsc, które odwiedzał Jezus, ale przede wszystkim ścieżek Jego życia – tego, co Nim kierowało i do czego prowadziła Go Jego miłość i posłuszeństwo Ojcu.

Wykład wygłoszony przez Wiktora Szpunara na spotkaniu internetowym zboru w Rzeszowie, 25.12.2024 r. 

Dziś, na wzór tego pytania, spojrzymy na dwie rzeczy:
1. Gdzie chodził Jezus? Co Jego życie mówi o Jego charakterze i drodze, którą wybrał?
2. (szczególnie w drugiej części) Gdzie my mamy chodzić? Do czego poprowadzi nas w tym i w przyszłym roku naśladowanie Jezusa?

Kim był Bruce Olson?

Bruce Olson, autor autobiograficznej książki „Bruchko”, był młodym misjonarzem. Miał dopiero 19 lat, kiedy w 1960 r. trafił do plemienia Motilone w Ameryce Południowej. Jego droga tam była długa, bo najpierw wyrzekli się go rodzice, gdy porzucił luteranizm jako nastolatek. Potem organizacja misyjna zerwała z nim kontakty z powodu ducha wolności, którym się kierował.

Nie zniechęcił się jednak. Po trudnej podróży z USA dotarł na granicę Wenezueli i Kolumbii, gdzie zamieszkał wśród Motilone – plemienia żyjącego w izolacji i często wrogo nastawionego do obcych. Początki były wyjątkowo trudne: Bruce został postrzelony strzałą z łuku, cierpiał głód i choroby. Jego praca była wyjątkowa, bo nie narzucał tubylcom swojej kultury. Zamiast tego okazywał szacunek dla ich tradycji, nauczył się ich języka i zwyczajów. Pomógł mu w tym wielki talent do języków, bo już jako nastolatek znał ich biegle około 10-ciu, a w tym grekę, hebrajski i łacinę, więc mógł czytać w oryginale Biblię i pisma wczesnych chrześcijan.

Olson żył wśród Indian Motilone kilka lat, pomógł im w pewnych sprawach (przywiózł np. potrzebne leki i zachęcił do ich stosowania) i dopiero po kilku latach życia wśród nich zaczął mówić o Jezusie, zachęcając do przyjęcia ewangelii tysiące ludzi. I to właśnie Indianie nadali mu imię „Bruchko”. Dziś, w wieku 83 lat (ur. 1941) Bruchko nadal żyje wśród plemienia Motilone.

„Gdzie chodził Jezus?” – skąd się wzięło to pytanie czarownika? Po pewnych wydarzeniach kilku Indian zaczęło interesować się Ewangelią, którą Bruchko chciał im przekazać. To było pierwsze bezpośrednie głoszenie im Ewangelii z Biblią w ręku. Zacytuję z książki: „Jeden z Motilone, ten, który siedział na drzewie, wyjął mi Biblię z ręki. Zaczął wyrywać jej kartki i wpychać je do ust. Myślał, że jeśli zje kartki, będzie miał w sobie Boga. Nic się nie wydarzyło, więc zaczęli mi zadawać pytania. Jak miałem im wyjaśnić Ewangelię? (…)
Nagle przypomniała mi się jedna z ich legend mówiąca o tym, jak pewien człowiek stał się mrówką. Po skończonym polowaniu usiadł na ścieżce i przyglądał się, jak owady budują mrowisko. Chciał im pomóc zbudować dobry dom, podobny do siedzib Motilone, więc zaczął grzebać w ziemi. Był jednak tak duży i obcy, że przestraszone mrówki uciekły od niego. Wtedy w cudowny sposób stał się mrówką. Wyglądał jak mrówka i mówił językiem mrówek. Zamieszkał z pracowitymi owadami i po pewnym czasie zdobył ich zaufanie. Pewnego dnia powiedział im, że nie jest mrówką tylko człowiekiem, Motilone, który kiedyś próbował im pomóc zbudować lepszy dom, ale one od niego uciekły.
Odpowiedziały mniej więcej tak:
– Naprawdę? To byłeś ty? – i zaczęły się śmiać, ponieważ nie był podobny do tej olbrzymiej i przerażającej postaci, która wtedy grzebała w ziemi.
W tym momencie znów został zamieniony w człowieka, Motilone i zaczął usypywać ziemię w kopczyk. A ponieważ mrówki poznały go, pozwoliły mu wykonać tę pracę, bo wiedziały, że nie zrobi im krzywdy. Właśnie dlatego, jak mówiła ta historia, mrówki usypują kopczyki przypominające kształtem domy Motilone.
Ta historia przyszła mi do głowy i wtedy pierwszy raz pojąłem jej znaczenie: jeśli jesteś wielki i potężny, a chcesz pracować z istotami słabymi, musisz stać się mały i słaby.”

Bruchko zaczął tłumaczył Indianom, że tak jak człowiek z legendy „stał się mrówką”, tak Jezus jako potężna istota duchowa stał się człowiekiem.
Ta myśl bardzo ich zdziwiła.

– Gdzie On chodził? – szeptem spytał czarownik. ||| Jak tłumaczy autor książki:  Każdy Motilone ma swój własny szlak. jest to jego cecha charakterystyczna. Jeśli chcesz kogoś znaleźć, chodzisz jego szlakiem. Jezus także ma swój szlak i jeśli chcesz znaleźć Jezusa, musisz podążać Jego śladem.

Można wiele przeczytać i posłuchać o Jezusie i Jego uczniach, ale dopóki nie spróbujemy naprawdę poznać Jego śladów i pójść Jego drogą, zawsze będzie się wydawał daleki. Dlatego to pytanie: „Gdzie on chodził” jest tak ważne.

Powiedzmy trochę o naszym Panu przed Jego narodzeniem jako człowiek —– Jezus nie zaczął istnieć w Betlejem. Pismo Święte uczy, że był obecny przed stworzeniem świata. W Liście do Kolosan 1:15-17 czytamy takie słowa:
„On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia (…) Przez Niego wszystko zostało stworzone (…) On jest przed wszystkim i wszystko istnieje dzięki niemu.”

Jednak Jezus, będąc w chwale u Ojca, jako druga osoba we wszechświecie, postanowił zejść na nasza Ziemię, by wypełnić Boski plan:

Fil 2:6-7 – „Który, będąc w postaci Boga, nie uważał bycia równym Bogu za grabież; Lecz ogołocił samego siebie, przyjmując postać sługi i stając się podobny do ludzi”

Zwróćmy uwagę na słowo „grabież” lub jak np. w BG „drapiestwo”. Ono w oryginale greckim oznacza nie tylko akt kradzieży ale też „coś, co można ukraść”, rzecz, którą ktoś chciałby ukraść/zdobyć dla siebie. Jezus nie uważał równości Bogu za rzecz, którą chciałby zdobyć. Mamy tu więc kolejny dowód na istnienie Jezusa w niebie zanim stał się człowiekiem, ale też na jego pokorę wobec Ojca. Na to, że uznawał Ojca za jedynego najwyższego Boga.

Ten fragment z Listu do Filipian w książce „Chrystus – Duch – Przymierza” (E15) na czynniki pierwsze rozkłada pastor Johnson (dla zaint. str. 15-19).
Co ważne J. podaje poprawione tłum. całego fragmentu od wiersza 5 do 8:

Tego bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie, który będąc w kształcie Bożym, nie uważał bycia równym Bogu za rzecz, którą zamyślał przywłaszczyć sobie; lecz przeciwnie, wyniszczył samego siebie. Przyjąwszy kształt niewolnika, po staniu się podobny ludziom i po znalezieniu się postawą jako człowiek, poniżył samego siebie, po staniu się posłusznym, aż do śmierci, i to śmierci krzyżowej.”

Apostoł zachęca nas, żebyśmy rozwijali to samo zrozumienie, które było w Chrystusie Jezusie – taką determinację, aby służyć Bogu, gdziekolwiek nas prowadzi. Jezus, będąc w kształcie Bożym, był istotą duchową na niebiańskim poziomie istnienia. Nie uważał jednak, że bycie równym Bogu to coś, co powinien sobie przywłaszczyć; uznał, że to byłoby jak kradzież.

Zamiast tego, Jezus wyniszczył samego siebie. Zrezygnował ze swojej przedludzkiej natury, urzędów i zaszczytów, aby stać się człowiekiem. Choć nie wiemy, jak dokładnie to przebiegało, musiało to być trudne i nieprzyjemne.

Jezus dorósł w biednej rodzinie do 30. roku życia,  jak podają ewangelię „wzrastał w mądrości i w łasce u Boga i u ludzi”. Był posłuszny Marii i Józefowi, pracował. W wieku 30 lat podjął służbę, poświęcając się Bogu i składając z siebie ofiarę. Uniżył się, stając się posłuszny aż do śmierci i to do śmierci na krzyżu.

Zobaczmy tę drogę: Zamiast doświadczać chwały nieba, Syn Boży przyjął ludzkie potrzeby, emocje i ograniczenia. Wziął to na siebie z miłości do Boga i do nas.  Po to aby nas odkupić i pojednać z Bogiem.

Pan Jezus był do nas podobny we wszystkim, z jedną różnicą. Jak mówi List do Rzymian 8:3, On przyszedł „w ciele podobnym do ciała grzesznego”. Był podobny do grzeszników, ale miał jedną wielką różnicę – był bezgrzeszny, przybył z nieba w cudowny sposób. To było kluczowe dla naszego zbawienia, bo tylko doskonała ofiara mogła zostać przyjęta za nasze grzechy. Pomyślmy o tym, jak doskonały, moralnie wrażliwy człowiek musiał się czuć wśród grzeszników. A byli wśród nich tacy, którzy pełni hipokryzji i nienawiści najpierw oskarżali Go o grzechy, a potem zaprowadzili na krzyż Golgoty. Jezus miał też ogromną cierpliwość do swoich uczniów, którzy często Go zawodzili i nie rozumieli.

Dla Jezusa na Ziemi nie liczyła się popularność. Ten, który z Ojcem tworzył wszechświat, z takim samym zapałem głosił ewangelię do jednej osoby, do dwóch osób, do dwustu czy do wielu tysięcy. Interesowało go tylko przekazanie tego, czego pragnie Ojciec. Nie zabiegał o sławę i władzę.

———
Apostoł Paweł porównuje Zejście Jezusa na Ziemię do Bogacza, który stał się biedakiem, dla dobra biednych, których pokochał.

2 do Koryntian 8:9 – „A znacie hojność [inne tłumaczenia: łaskę miłości] naszego Pana, Jezusa Chrystusa. Wiecie, że On, będąc bogaty, ze względu na was stał się ubogi, abyście wy, dzięki Jego ubóstwu, stali się bogaci.”

Jezus „był bogaty” w niebie, jako wykonawca Ojca w tworzeniu istot duchowych, wszechświata, człowieka i we wszystkim, co Bóg czynił i do czego go posyłał. Jednak „stał się ubogi” – przyjął ludzką naturę, rezygnując z majestatu nieba. Na ziemi narodził się w ubogiej rodzinie, żył bez znaczenia w oczach świata. Nie miał nawet miejsca, by „głowę skłonić”. Był odrzucany, prześladowany, a w końcu niesłusznie oskarżony i ukrzyżowany jak przestępca.

Dlaczego? Z miłości do nas. Jezus dobrowolnie oddał swoje życie, aby odkupić ludzkość. „Abyście wy, dzięki Jego ubóstwu stali się bogaci”. To znaczy, że przez okup Jezusa (a tylko jako człowiek mógł go złożyć) otworzyła się droga do bogactwa dla ludzkości. 1) Dla Jego Oblubienicy oznaczało to szansę zdobycia Boskiej natury, a 2) dla ludzkości szansę na życie wieczne w doskonałych warunkach, jeśli będziemy Mu posłuszni pod Jego panowaniem.

Apostoł Paweł mówi o „hojności naszego Pana Jezusa Chrystusa” – o wielkiej łasce, na którą nie zasługujemy! Jezus wziął na siebie nasz dług, pokochał nas mimo, że moralnie i duchowo jesteśmy nędzni.

Jezus na ziemi – jak wyglądały Jego drogi?

Przywołałem tę legendę z książki „Bruchko” o człowieku i mrówce, bo bardzo dobrze pasuje by porównać ją z sytuacją gdy istota o takiej naturze i chwale jaką Jezus miał zanim stał się człowiekiem, zstępuje na ziemię i rodzi się w ubogiej stajni, w biednej rodzinie w Betlejem jako człowiek. Przeczytajmy o narodzeniu się naszego Zbawiciela:

Łuk. 2:7-15 – „I [Maria] urodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go (w pieluszki) i położyła Go w żłobie, ponieważ w izbie nie było dla nich miejsca. A byli w tej okolicy pasterze, którzy obozowali [w polu] i trzymali nocą straże przy swoim stadzie. I stanął nad nimi anioł Pana i oświeciła ich zewsząd chwała Pana, i ogarnął ich wielki strach. Lecz anioł przemówił do nich: Przestańcie się bać, bo oto ogłaszam wam wielką radość, która stanie się [udziałem] całego ludu, gdyż dziś urodził się wam Zbawca, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawida. A to będzie wam znakiem: Znajdziecie Niemowlę owinięte [w pieluszki] i położone w żłobie. I nagle zjawił się z aniołem tłum wojska niebieskiego, który wielbił Boga i powtarzał: Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli [lepsze tłumaczenie: ludziom – dobra wola]. A gdy aniołowie odeszli od nich do nieba, pasterze zaczęli mówić jeden do drugiego: Dostańmy się aż do Betlejem i zobaczmy to spełnione słowo, które Pan nam oznajmił.”

Jezus rodzi się w stajni. Bardzo ciekawą myśl podaje w tym temacie Marcin Luter w swoim kazaniu świątecznym z roku 1543 (bardziej dotyczy to już naszego naśladowania Jezusa, ale jest warte przytoczenia:

„Gospoda była pełna… Wielu z was myśli sobie: „Gdybym tylko tam był! Od razu pomógłbym dziecku!” Dlaczego jednak nie zrobicie tego teraz? Macie Chrystusa w swoim bliźnim, bo to, co czynicie swojemu bliźniemu w potrzebie, czynicie samemu Panu Chrystusowi.”

Wróćmy jednak na pola betlejemskie. W tym samym czasie anioł przekazuje tam dobre wieści pasterzom. Ważna myśl jest taka, że choć poselstwo usłyszeli tylko pasterze to ostatecznie radość z narodzenia Zbawiciela dotknąć miała wszystkich ludzi. Jezus ostatecznie jako król ma przynieść błogosławieństwo całej ludzkości, a nie tylko jednemu narodowi lub tylko swoim wybranym świętym.
___

Jezus w swoim pierwszym adwencie nie przyszedł jako król w ludzkim sensie, ale jako człowiek bliski najuboższym i pogardzanym.

Zobaczmy, gdzie Jezus chodził w sensie fizycznym:

=> Jezus nie ograniczał się do świątyni czy religijnych kręgów. Spotykał ludzi tam, gdzie żyli i pracowali:

– Na brzegu jeziora, gdzie powołał rybaków.
– Na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie dokonał swojego pierwszego cudu.
– W domach celników i grzeszników, gdzie jadł i rozmawiał, burząc w ten sposób społeczne bariery. (Uprzedzenie było pierwszą barierą na drodze do niego; jak Natanael, który pytał: „Czy może być coś dobrego z Nazaretu?”)

=> Jezus chodził tam, gdzie wielu nie chciało lub bało się pójść:

– Spotykał się z trędowatymi i chorymi, którzy byli izolowani od społeczeństwa.
– Rozmawiał z Samarytanką przy studni, mimo napięć między Żydami a Samarytanami.
– Wchodził do domów celnika Mateusza i Zacheusza, narażając się na krytykę. Pozwalał by kobieta uznawana za grzeszną siedziała przy nim

=> Jezus chodził też na górę i na pustkowie

– Jezus regularnie udawał się w miejsca samotne, aby modlić się i być sam na sam z Ojcem. Szukał społeczności z Bogiem, w której nikt by mu nie przeszkadzał. To było dla niego źródło Mocy i Pokoju.

=> Droga naszego Pana na Golgotę

Chodzenie Jezusa na ziemi osiąga szczyt na drodze krzyżowej na wzgórze Golgota. Każdy krok na tej drodze był wyrazem miłości, która prowadziła Go na krzyż, aby wziąć na siebie grzechy świata. To największa ofiara w historii wszechświata: jednorodzony Boży Syn oddaje życie za tych, którzy Go zabili.

Możemy też myśleć o „chodzeniu” w sensie przenośnym…

Na pewno Jezus „chodził” drogą miłości i współczucia:
Mateusza 9:35-36 – „Jezus obchodził wszystkie miasta i wioski (…) litował się nad ludźmi, bo byli znękani i porzuceni, jak owce nie mające pasterza”.

Życie Jezusa było „drogą” wypełnioną miłością do potrzebujących, grzeszników, chorych i pogardzanych. Jak sam powiedział do uczniów, gdy prosili o ogień z nieba na miasteczka Samarytan – Jana 9:56 – „Syn człowieczy nie przyszedł zatracać dusz ludzkich, ale zbawić”. Nie wszystko nawet mamy zapisane.

Jezus „chodził” drogą posłuszeństwa i wypełniania woli Ojca:

Jana 6:38 – „Zstąpiłem z nieba, nie po to, aby pełnić swoją wolę, ale wolę Tego, który Mnie posłał”.

Jezus nie miał jakiegoś swojego własnego wielkiego planu na życie.
Jego głównym celem było przysporzyć chwały Bogu i wykonać Jego plan.

Jezus chodził drogą pokory i cichości. Mówi o tym wiersz „Jedno samotne życie” Jamesa Allana.

Ta droga doprowadziła Jezusa do ofiarowania samego siebie. Jednak zyskał przez to dwie rzeczy. Pierwsza z nich to krystalizacji charakteru.

  1. do Hebrajczyków 5:8 – „Chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał.” Zacytuję tu z Komentarza Biblijnego brata Ant. Kwaśniewskiego z pism braci Russella i Johnsona: „wytrwanie Jezusa udoskonaliło (czyli skrystalizowało) Go w charakterze i dało Mu skrystalizowaną, niezmienną naturę i organizm — Boską naturę.

Przez cierpienie Jezus nauczył się posłuszeństwa aż do głębi samozaparcia, w stosunku do doskonałej woli Boga. A Bóg dozwolił na to, ponieważ taka próba była konieczna tak dla rozwoju charakteru, jak i manifestacji tej doskonałości charakteru, która była godna największego wywyższenia, do którego był On powołany.”

Po drugie ta droga prowadzi doskonałego Jezusa w Boskiej naturze do chwały i zupełnego panowania nad Ziemią, które jest blisko przed nami.

List do Filipian 2:9-11 – „Dlatego też Bóg wielce go wywyższył i darował mu imię, które jest ponad wszelkie imię; Aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie, na ziemi i pod ziemią. I aby wszelki język wyznawał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca.”

I jeszcze w Liście do Hebr. 5:9 – „A uczyniony doskonałym, stał się sprawcą wiecznego zbawienia dla wszystkich, którzy są mu posłuszni;”

Jezus rozpoczął swoją misję od wyboru Kościoła i innych z tzw. klasy wiary, ale ostatecznie stanie się zbawicielem i dawcą życia dla wszystkich posłusznych ludzi. Pismo mówi, że każde kolano „pod ziemią” ugnie się przed Nim, co wskazuje na zmartwychwstanie zmarłych i sąd CZYLI czasy naprawy w Jego Królestwie. Ci którzy okażą Mu posłuszeństwo (i dowiodą go w próbach), otrzymają wieczne zbawienie. Prorok Izajasz zapowiadał zarówno narodziny Jezusa, jak i Jego przyszłe panowanie, gdy zaprowadzi Królestwo Boże na ziemi:

Izaj.9:5-6 – „Tak! Chłopiec nam się narodził! Syn jest nam dany! I spocznie władza na Jego ramieniu i nazwą Go: Cudowny Doradca, Bóg Mocny, Ojciec Wieczności, Książę Pokoju. Rozszerzaniu się [Jego] władzy i pokoju nie będzie końca na tronie Dawida i nad Jego królestwem, aby je utrwalić i aby je oprzeć na prawie i sprawiedliwości, odtąd aż na wieki.” Amen!

Myślę, że już z tej części nie tylko widzimy piękno tego jak postępował Jezus, ale mamy sporo lekcji dla nas samych, a w drugiej części skupimy się już bardziej na naśladowaniu Jezusa.

Część 2

Zdjęcie pochodzie ze strony internetowej Bruce’a Olsona (www.bruceolson.com).

„Drogi Jezusa” a nasze drogi, czyli „gdzie mamy chodzić?”. Indiański czarownik zapytał: „Gdzie On chodził?”, bo chciał poznać ścieżki Jezusa.
My spytamy teraz: „Dokąd Jezus zaprasza nas, abyśmy za Nim poszli?”.

Chodzenie Jego ścieżkami – pełne oddanie samego siebie:

Bruce Olson opowiada, jak Indianie Motilone próbowali zrozumieć, jak chodzić za Jezusem. Szczególnie ciekawe było nawrócenie pierwszego z nich, Bobarishory: (Zacytuję z książki: „Pewnego wieczora Bobby zaczął zadawać mi pytania. Siedzieliśmy przy ognisku. Był poważny. – Jak mogę chodzić ścieżkami Jezusa? – zapytał. Żaden Motilone tego nie robił. To jest coś nowego. Nie ma Motilone, który mógłby mi pokazać, jak się to robi.”)

Odpowiedź Bruchka: „Przypomniałem sobie, jakie problemy miałem, kiedy byłem jeszcze chłopcem. Rodzina i znajomi byli tak przeciwni mojemu oddani, że czasami wydawało mi się, iż dalsza wiara w Jezusa nie będzie możliwa. Tego właśnie doświadczał teraz Bobby.
– Bobby – powiedziałem. – Czy pamiętasz moje pierwsze Święto Strzał, kiedy pierwszy raz zobaczyłem jak wszyscy Motilone zebrali się na wspólne śpiewy? Pamiętasz, jak nie chciałem wejść na wysoko powieszony hamak, bo bałem się, że sznur może się urwać? Powiedziałem ci, że będę śpiewał tylko wtedy, gdy jedną nogę będę trzymać w hamaku, a drugą postawię na ziemi?
– Tak, Bruchko.
– Co mi wtedy powiedziałeś?
Zaśmiał się.
– Powiedziałem, że musisz mieć obydwie nogi w hamaku. „Musisz być zawieszony” – tak powiedziałem.
– Tak – odrzekłem. Musisz być zawieszony. Tak samo jest, kiedy idzie się za Jezusem, Bobby. Nikt nie może ci powiedzieć, jak chodzić Jego szlakiem. Tylko Jezus. Jeśli chcesz się tego dowiedzieć, musisz przywiązać sznury swojego hamaka do Niego, Bóg powinien być twoim oparciem.
(…) Następnego dnia podszedł do mnie.
– Bruchko – powiedział.  Chcę uwiązać swój hamak do Jezusa Chrystusa. Jak mam to zrobić? Nie widzę Go, ani nie mogę Go dotknąć.
– Mówiłeś przecież do duchów, prawda?
– Ach – powiedział – teraz rozumiem.
Następnego dnia miał na twarzy szeroki uśmiech.”

Widać więc, że z drogą za Jezusem jest jak z tą tradycją świąteczną Ind. Motilone: „Musisz mieć obydwie nogi w hamaku. Musisz być zawieszony.”

Chodzenie za Jezusem wymaga pełnego oddania, zawierzenia Mu całego życia. To jak przymocowanie swojego „hamaka” do Niego – pełne zaufanie, nawet jeśli nie widzimy Go fizycznie. I jest to żywa relacja z Nim i z Bogiem! Jezus zmartwychwstał i jest dziś żywą osobą, która chce nam pomóc.

Mateusza 16:24 – „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i naśladuje Mnie”.

W pierwszej części nawiązaliśmy do uniżenia Jezusa i Jego późniejszego wywyższenia, o czym mówi 2. rozdział Listu do Filipian. Powróćmy do tego fragmentu, by przyjrzeć się szczególnej zachęcie, którą pozostawia nam apostoł Paweł. W wierszu 5 czytamy: „Tego bądźcie o sobie rozumienia, które było i w Chrystusie Jezusie”. Apostoł zachęca nas, byśmy rozwijali w sobie takie nastawienie umysłu i serca, jakie miał nasz Pan.

Rozważmy Fil. 2:1-2 – „[1] Jeśli więc w Chrystusie jest jakaś zachęta, jeśli jakiś bodziec miłości, jeśli jakaś wspólnota Ducha, jeśli jakieś współczucie i zmiłowanie; [2] dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie jednomyślni, odczuwający tę samą miłość, zgodni, jednego zdania” (EIB dosł.)

Słowa „jeśli jest jakaś zachęta w Chrystusie” można zrozumieć jako pytanie retoryczne. Apostoł zdaje się mówić: „Czy ktoś zaprzeczy, że te cechy należą się wszystkim, którzy przyszli do Chrystusa?”. Brat Russell w R-5810 komentuje te słowa: „Jeśli odkryłeś, że te owoce ducha są częścią charakteru Chrystusa, pozwól, by rozwijały się także w tobie”.

Szczególne znaczenie mają słowa „bodziec miłości”, które inne tłumaczenia oddają jako ulgę albo pociechę przyniesioną przez miłość. Miłość sprawia, że nasze relacje w rodzinie, w pracy i w zborze są lżejsze i bardziej radosne.

Mamy jeszcze dwa ciekawe określenia. Dosł. tłum. EIB mówi o współczuciu i zmiłowaniu. Przekład Toruński mówi o serdecznym uczuciu i miłosierdziu.

Ciekawy jest tutaj zwrot tłumaczony jako współczucie, serdeczne uczucie. Tak naprawdę – jak w BG – są to dosłownie „wnętrzności”. Słowo to oznacza narządy wewnętrzne, ale już w przenośni powiemy, że jest to siedlisko uczuć, wnętrze człowieka, a także sama czułość i serdeczność. Ten zwrot oznacza fizyczne poruszenie wnętrza, coś jak polski zwrot, że „serce się ściska”, a także takie pozytywne „buzowanie uczuć”, ale tych najlepszych: miłosierdzia, współczucia i czułości.

To właśnie uczucie poruszyło Jezusa na widok głodnego tłumu ludzi. Podobnie było, gdy spotkał wdowę opłakującą zmarłego syna – Jego wnętrze zostało głęboko poruszone. (Mamy w Nowym Testamencie aż 12 wystąpień rej reakcji i to zawsze w odniesieniu do Boga, Chrystusa lub jakiejś postaci która wskazuje na Boga lub Chrystusa) W odpowiedzi na to uczucie Jezus DZIAŁAŁ: cudownie nakarmił zgromadzony tłum i wskrzesił młodzieńca z Nain. W obu przypadkach Jego głębokie współczucie przekładało się na konkretne działania. Przynosiło ludziom życie, nadzieję i pomoc.

Taka miłość ma nas wypełniać. Miłość, która nie pozostaje bierna, lecz prowadzi nas do czynów pełnych troski i wsparcia dla drugich.

Werset 2: „dopełnijcie mojej radości przez to, że będziecie jednomyślni, odczuwający tę samą miłość, zgodni, jednego zdania”. „Manna” na 10 sierpnia komentuje ten fragment i przypomina:

„Co za wspaniałe napomnienia do jedności, pokoju i braterskiej uprzejmości!
Jak bardzo sugerują one cierpliwość, wyrozumiałość, delikatność, uczynność i pociechę jednych wobec drugich w Kościele!
W ten sposób duch Pana może obfitować we wszystkich, by każdy mógł czynić możliwie największy postęp na właściwej drodze. Drodzy bracia, bądźmy bardziej godni miana Barnaby – pocieszyciela braci. Niech Duch Święty obfituje w nas coraz bardziej, gdyż jest to dla Pana przyjemnością. Jeśli będzie on mieszkał w nas obficie, wszyscy będziemy mogli być synami i córkami pociechy w Syjonie, przedstawicielami naszego Ojca oraz przewodami Ducha Świętego i prawdy.”

Greckie słowo tłum. jako „jednomyślni” można oddać: podobnie nastawieni (jak radio na tę samą częstotliwość, na te same fale).
„Zgodni” zaś to greckie „sympsychos” – zrośnięci duchowo.
„Jednego zdania” można oddać jako mający jeden rozum.

Nie chodzi o to, by w zborze każdy werset wyjaśnić tak samo i mieć jeden pogląd na każdą sprawę. Chodzi raczej o to, by mieć jedno nastawienie serca i umysłu: do Pana i do siebie nawzajem.

W Księdze Przyp. Sal. 15:17 mamy taką ciekawą myśl: „lepsza jest potrawa z jarzyn, a przy tym miłość, niż tłuste cielę, a przy tym nienawiść”. Na obecne czasy brat Johnson tłumaczy ten fragment tak: „Lepiej jest korzystać z niewielkiej ilości prawdy z miłością u wszystkich, którzy w tym uczestniczą (=jarzyny z miłością) niż z bardzo wielu nauk, gdy serca są pełne nienawiści (=cielę z nienawiścią)”.

Filipian 2:3-4 – „[nie czyńcie] nic z samolubstwa ani dla [zaspokojenia] próżnej chwały, ale w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie; nie doglądajcie każdy swego, ale też każdy tego, co innych.”

„W pokorze” – najczęściej definiujemy pokorę jako właściwą samoocenę, ale „Pokora, jak definiuje brat Russell w R-5842, to „uniżoność ducha, uznająca dobre cechy zarówno w Bogu, jak i w innych ludziach”. Zamiast szukać wad, mamy dostrzegać zalety naszych braci i sióstr. Może ktoś z natury ma mniej talentów, ale wykorzystuje je lepiej? Może ktoś posiada zalety, których mi brakuje? Takie spojrzenie buduje jedność w zborze i przynosi radość Bogu.

Oczywiście, aby tak było, musi być spełniony warunkiem z wersetu 3. „Nie czyńcie niż z samolubstwa ani dla zaspokojenia próżnej chwały”. Greckie słowo „eritheia” tłum. tu jako samolubstwo, ma wiele znaczeń i jest mnóstwo różnych jego tłumaczeń. Wśród tych znaczeń i synonimów występuje: egoizm, niezdrowe współzawodnictwo (BP), karierowiczostwo, namawianie do złych czynów, a nawet „partyjny, stronniczy duch”.

Drugie słowo, tłumaczone jako próżna chwała, oznacza też zarozumialstwo, tzn. wygórowane mniemanie o sobie i przecenianie  swoich zalet lub zasług (to także: ważniactwo i nadętość). Pamiętajmy, że to nie my Panu, ale Pan jest potrzebny nam.

Lekcja w tym fragmencie jest taka, by miłość do Jezusa okazać w szacunku do drugich. Nie mamy powodu by patrzeć na innych z góry.

  1. Wszystko, co mamy, jest darem.
    Wszystkie nasze organy uczuciowe i zdolności pochodzą od Boga, a naszą odpowiedzialnością jest ich dobre wykorzystanie. „Komu wiele dano, od tego wiele będzie się wymagać” – pamiętajmy, że ten werset jest o nas, a nie o innych.
  2. Każdy, kogo przyjął Bóg, ma wartość.
    Jeśli Bóg traktuje jakąś osobę jak swoje dziecko, to czy ja nie powinienem widzieć w niej brata lub siostry w Panu? Nasz szacunek dla drugich przynosi radość Ojcu w niebie.
  3. Szukajmy dobra w innych.
    Każdy ma jakąś zaletę, której może nam brakować. Doceniajmy ją i wspierajmy się wzajemnie. Łatwo znaleźć wady, ale czy nie lepiej podnosić nawzajem swoje opadające ręce?

Werset 4 może być trochę trudny, bo nikt nie lubi, żeby ktoś wkraczał w jego lub w jej sprawy. A tu napisano: „nie doglądajcie każdy swego, ale też każdy tego, co innych”. Tak naprawdę jednak nie chodzi tu o to, żeby wchodzić w nie swoje sprawy. Są dwa ciekawe tłum. tego wersetu.

[1] to tłum. Sterna: „Starajcie się dbać o interesy innych, a nie tylko o swoje”, a [2] drugie to Nowy Przekład Dynamiczny: „Dbajcie o dobro braci i sióstr w wierze bardziej niż o swoje!”.

O jakie interesy drugich mamy dbać? O duchowe! Choć to wyraża się też w pomocy fizycznej, materialnej, psychologicznej, społecznej itd. Myśleć o tym, czy mogę coś zrobić, żeby ich droga za Panem była lżejsza, czy mogę jakoś im usłużyć, czy mogę im sprawić przyjemność.

Nie mam tego robić na siłę, ale jeśli będę wolny od egoizmu i ambicji to łatwiej mogę pomóc i zachęcić drugich, zobaczyć ich potrzeby. Jeśli ich widzę, to mogę szukać dla nich pola do działania i widzieć ich zalety i talenty.

Gdy są tacy ludzie, którzy dbają o drugich, to w takich społecznościach wierzący rozkwitają, czują się potrzebni, nie czują się niewidzialni. Można też np. wziąć na siebie usługę, o której wiem, że ktoś jej nie lubi, a zostawić tej osobie do wyboru coś milszego. Przykład zostawił nam Pan Jezus, który umył nogi uczniom przed ostatnią wieczerzą.

Ważne jednak, by jeśli bierzemy się za coś, to nie robić tego z wyrzutem (że tylko ja robię to co trudne), ale z dziękowaniem Bogu, że możemy być w tym podobni do naszego Pana. Jak mówi List do FIlipian 2:13 – „To Bóg jest, który sprawuje w was chcenie i skutecznie wykonanie według upodobania swego”. Miejmy więc raczej wdzięczność do Boga że nas używa a nie pychę, bo to, co mamy to łaska od Pana.

Pamiętajmy, że Bóg napełnia radością tego, kto służy drugim.
To jest nagroda dla wiernych już w tym życiu! Radość w Panu.

Jeszcze inne tłumaczenie wersetów 4 i 5 mówi: „Nauczcie się dostrzegać sprawy z punktu widzenia innych. Niech sam Chrystus będzie dla was przykładem.” (Philips) Jest to dosyć trudna sztuka, ale warta próby.

Zbór w Filippi, do którego pisany był ten list miał ciekawy początek. Nie były to wielkie początki z punktu widzenia świata. Nie było tam spotkania na rynku miasta. Nie przywitano Pawła z kwiatami, nie było fanfar i w ogóle mało kto chciał z nim rozmawiać. Jednak poza bramą miasta Paweł spotkał kilka pracujących kobiet. Rozmawiali sobie o Ewangelii na brzegu rzeki.

Szanowani mieszkańcy Filippi bardzo by się śmiali, gdyby ktoś im powiedział, że ich miasto zostanie w ogóle zapamiętane w historii głównie dlatego, że pojawił się tam jeden mało znaczący Żyd i napisał później list do zboru, który powstał wtedy nad rzeką.

Zostawiłem sobie na koniec jeszcze jeden, szczególnie ważny „szlak”, którym chodził Jezus i który może być lekcją dla nas na ten i na kolejny rok:

„Strumienie na pustyni”, Lettie Burd Cowman, 4 grudnia:

„Jezus wstąpił na górę, aby samemu się modlić” (Mat. 14, 23)

Jedno z błogosławieństw dawnego sposobu obchodzenia szabasu polegało na pokoju, odpoczynku i świętej ciszy. Niepojęta moc ma swój początek w samotności. Wrony latają gromadami, wilki chodzą stadami, lecz lew i orzeł zawsze są samotnikami. Moc nie objawia się w krzyku i hałasie. Moc jest w spokoju. Jezioro musi być spokojne, aby niebiosa odbijały się w jego powierzchni. Pan Jezus miłował ludzi, jednak czytamy, że często oddalał się, by pozostać sam. Jak najczęściej starał się oddalić od tłumu, szukając spokojnego miejsca. Wieczorami „wymykał” się na wierzchołki gór.

W większości usługiwał w miastach i na brzegu morza, lecz bardzo lubił góry i często przy nadejściu nocy odchodził w zacisze ich spokojnych niszy.

W naszych czasach szczególnie koniecznym jest szukanie odosobnienia, by być sam na sam z Panem i siedzieć u Jego nóg w świętym zaciszu Jego obecności. O, jakże nam trzeba wrócić do utraconej sztuki rozmyślania! Jak niezbędną jest nam zachęta, by mieć czas na przebywanie z dala od ludzi, od zgiełku i zamieszania wokół codzienności! O, jakże radośnie i przyjemnie jest otrzymywać pokrzepienie przez ufność w Bogu!

Każdy wierzący człowiek pragnący mocy, powinien mieć swoje „Miejsce Najświętsze”, do którego wchodzi tylko Bóg.

Ten fragment wydał mi się bardzo poruszający i bardzo ważny dla mnie osobiście na tę końcówkę roku i na rok 25-ty. Siła samotności z Bogiem! Jezus wiele czasu spędzał wśród tłumów i wśród swoich uczniów, ale często też oddalał się na modlitwę, szukał ciszy i pokoju by być sam na sam z Ojcem. My też potrzebujemy takich momentów, by odnawiać swoje duchowe siły i czerpać moc z obecności Boga i z braku „rozpraszaczy”.

Myślę o naszej obecności w świecie internetowym. Istnieje takie zjawisko, które określa się jako FOMO, od ang. Fear of missing out. Chodzi o lęk przed pominięciem czegoś ważnego. Ciągłe sprawdzanie FB, smartfona..

Pewien pastor, David Whitehead z Nashville w stanie Tennessee postanowił, że przeciwstawi FOMO inny skrót: JOMO (Joy of missing out, czyli radość z pomijania tego, co jest nieistotne). Ten pastor zaproponował w swoim zborze „cyfrowy post” jako narzędzie duchowej odnowy.

Chętni członkowie zboru w Nashville przez 28 dni odłączyli się od cyfrowych rozpraszaczy i mieli skupić się na czterech etapach takiego
cyfrowego postu:

  1. Odłączenie – na tym etapie chętni mieli odinstalować ze swoich telefonów na jakiś czas serwisy społecznościowe jak Facebook, Tiktok, Instagram, różne gry i tak dalej. Mieli także rozważyć sami dla siebie, co ze swoich działań w internecie jeszcze „odciąć” lub „odłączyć”.
    2. Odkrycie – drugi etap polegał na odkryciu przestrzeni na modlitwę i na relacje poza internetem. Na prawdziwe kontakty z ludźmi, których naprawdę znamy, z naszej okolicy, aby to były REALNE kontakty. I oczywiście kontakt z Bogiem.
    3. Zachwyt – na tym etapie uczestnicy eksperymentu mieli podzielić się ze sobą świadectwami o tym, jakie korzyści przyniosło im docenienie ciszy i piękna stworzenia, gdy bardziej odcięli się od ekranów komputerów, tabletów i smartfonów.
    4. Określenie – czwartym etapem miało być określenie, czyli wypracowanie trwałych, zdrowych nawyków cyfrowych. Być może nie trzeba rezygnować ze wszystkiego, może warto pewne rzeczy przywrócić, ale w bardziej rozsądny sposób?

Ten program ”Cyfrowego postu” ogarnął wiele innych zborów protestanckich w USA, stał się to dosyć spory ruch. Oczywiście takie wyzwanie nie oznacza tylko samej przyjemności. Może pojawić się nuda, niepokój, może nawet natrętne myśli, przed którymi do tej pory ratowały social media, gry i nasze urządzenia. Trzeba więc mądrze zastępować je realnymi kontaktami, a także czytaniem dobrych treści i modlitwą.

Zakończenie – zaproszenie do „chodzenia Jego drogami”

Przypomnijmy sobie pytanie indiańskiego czarownika: – „Gdzie On chodził?”. Jezus szukał ścieżek miłości, pokory, współczucia i woli Ojca w swoim życiu. Szukał dobrych realnych kontaktów, ale szukał też samotności. Bruce Olson pod koniec swojej książki „Bruchko” napisał: „Największym cudem, jaki widziałem, były zmiany w życiu Motilone. W Jezusie Chrystusie odnaleźli cel swojego życia. Zerwali z indywidualizmem, który powstrzymywał ich przed niesieniem sobie wzajemnej pomocy. Teraz naprawdę troszczą się jedni o drugich; potrafią być ofiarni. Dzięki temu możliwy był wśród nich rozwój ekonomiczny i duchowy. Bez Chrystusa wszystkie ich pomysły grzęzły nie przynosząc efektów. Teraz ich problemy znajdowały rozwiązanie.

Mam nadzieję, że ten temat w jakiś sposób pomoże każdemu z nas przyjrzeć się swojemu życiu i zastanowić, czy nasze drogi prowadzą nas w „ślady Jezusa”. Przede wszystkim jednak nie zniechęcajmy się i patrzmy na ścieżki naszego Pana, patrzmy na naszego Zbawiciela!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *