Publiczna służba Williama Millera

Latem 1831 roku Williama Millera ogarnęło nagłe i głębsze niż kiedykolwiek przekonanie, iż powinien opowiedzieć światu o swoich odkryciach, a jego obiekcje i sprzeciwy wydawały się odgrywać mniejszą rolę niż zazwyczaj. Relacjonuje swoje przeżycia w następujący sposób: „Moja udręka stała się tak wielka, że wszedłem w uroczyste przymierze z Panem, iż jeśli otworzy mi drogę, pójdę i wypełnię mój obowiązek w stosunku do świata. Zdawało się docierać do mnie pytanie, 'co rozumiesz przez otwarcie drogi?” No cóż, gdybym otrzymał zaproszenie, by przemówić publicznie w jakimś miejscu, to pójdę i opowiem im, co znalazłem w Biblii na temat przyjścia Pana. Cały ciężar natychmiast spadł mi z serca i radowałem się z tego, że prawdopodobnie nie zostanę nigdzie zaproszony do przemawiania, bowiem nigdy wcześniej nie otrzymałem takiego zaproszenia. Moje próby nie były znane i nie spodziewałem się, iż zostanę zaproszony do jakiegokolwiek pola pracy.”

Był sobotni poranek. Wkrótce potem do gabinetu Millera wszedł młody człowiek z pobliskiego miasta Dresden i zakomunikował mu, iż w dniu jutrzejszym w kościele w Dresden nie będzie normalnego kazania i że ludzie pragną, by Miller przybył i opowiedział im o drugim adwencie Chrystusa. Miller był przytłoczony. Oświadcza: „Byłem zły na siebie, że zawarłem to przymierze; zbuntowałem się przeciwko Panu i zdecydowałem, że nie pójdę.” Miller wyszedł z pokoju i przeszedłszy przez cały dom, wyszedł tylnymi drzwiami – tym razem nie do stodoły ani na pole, lecz do pobliskiego zagajnika, gdzie mógł się pomodlić. Był to wielki punkt zwrotny w jego życiu. W jego ciele toczyły walkę dwa duchy, jeden przeciwko drugiemu. Duch Pański odniósł zwycięstwo. Człowiek o charakterze Millera, pomimo głębokiego wewnętrznego konfliktu i związanego z nim wielkiego wzburzenia, mógł znaleźć tylko jedną odpowiedź. Oczywiście nie mógł zawrzeć przymierza z Bogiem, a później wyrzec się go! Wiarą przyswoił sobie Pańską obietnicę mówiącą o tym, że Pan będzie stał przy nim i da mu słowa, jakie ma wypowiedzieć. Miller wszedł do tego zagajnika jako farmer, a opuścił go jako kaznodzieja. Następnego ranka przemówił do wypełnionej po brzegi sali uważnie słuchających go ludzi i ze swego doświadczenia relacjonuje: „Jak tylko zacząłem mówić, cała moja nieśmiałość i zażenowanie zniknęło, byłem jedynie pod wrażeniem wielkości tematu, który dzięki opatrzności Bożej mogłem przedstawić.” Mowa Millera została dobrze przyjęta i poproszono go, by pozostał i mówił kazania przez cały tydzień. Ludzie zbierali się z okolicznych miast i nastąpiło prawdziwe ożywienie. A to był dopiero początek.

Zaproszenia przychodziły z różnych stron i Miller głosił coraz liczniejszej publiczności. Lecz zachował właściwą pokorę i cześć dla Boga, z poczuciem własnej niezdolności i nieograniczonych możliwości Boga. Kiedyś, po otrzymaniu listu, na którym widniał adres „Czcigodny William Miller”, odpowiedział: „Chciałbym, abyś zajrzał do swojej Biblii i sprawdził czy znajdziesz tam słowo „czcigodny” użyte w odniesieniu do grzesznego śmiertelnika takiego jak ja i postępował odpowiednio do tego.” Wkrótce tysiące tłoczyły się, by słuchać jego kazań, a wśród nich wielu duchownych z różnych denominacji, takich jak baptyści, metodyści, kongregacjonaliści, prezbiterianie i uniwersaliści. Chociaż niektórzy się sprzeciwiali, wielu uważnie słuchało i wyrażało duże zainteresowanie, o którym Miller powiedział: „Mogę to jedynie wyjaśnić przypuszczeniem, iż Bóg wspomaga starego człowieka, słabego, niegodnego, niedoskonałego i nieuczonego, by zawstydzić mądrych i mocnych. … To powoduje, że czuję się jak robak, biedne, słabe stworzenie, bowiem tylko Bóg mógł wywrzeć tak wielki efekt na takiej publiczności.

______
Źródło: artykuł „Powrót naszego Pana”, „Sztandar Biblijny” nr 221, s. 7.

Zobacz inne świadectwa.

1 thoughts on “Publiczna służba Williama Millera”

  1. „Zagłada była zimną i przejmującą myślą, a odpowiedzialność pewnym zniszczeniem dla wszystkich. Niebiosa były jak mosiądz nad moją głową, a ziemia jak żelazo pod moimi stopami. WIECZNOŚĆ! Czym była? A śmierć, dlaczego istniała? Im więcej rozumowałem, tym dalszy byłem odpowiedzi. Im więcej myślałem, tym bardziej rozsypane były moje wnioski. Usiłowałem przestać myśleć, ale mych myśli nie mogłem opanować. Byłem prawdziwie nieszczęśliwy, lecz nie rozumiałem przyczyny. Szemrałem i uskarżałem się, ale nie wiedziałem na kogo. Czułem, że coś jest źle, lecz nie wiedziałem jak i gdzie znaleźć to, co słuszne. Pogrążałem się w smutku bez nadziei.”
    „Wreszcie”, pisze Miller, „kiedy zostałem niemalże doprowadzony do rozpaczy, Bóg przez swojego Ducha Świętego otworzył moje oczy. Ujrzałem Jezusa jako mojego przyjaciela i moją jedyną pomoc, a Słowo Boże jako jedyną doskonałą regułę powinności … Lecz pojawiło się pytanie: Jak można dowieść, że taka istota naprawdę istnieje?” William Miller nie był osobą kierującą się uczuciami, a jego sceptycyzm tylko wzmagał pragnienie dowodu. Dochodzi do właściwego wniosku: „Stwierdziłem, że oprócz Biblii nigdzie nie mogę uzyskać dowodów istnienia takiego Zbawiciela, ani nawet przyszłego stanu. Czułem, że wierzenie w takiego Zbawiciela bez dowodu byłoby wizjonerstwem w skrajnej postaci. Zobaczyłem, że Biblia naprawdę ukazuje obraz takiego Zbawiciela, jakiego potrzebowałem i kłopotało mnie to, jak nienatchniona księga może rozwijać zasady tak doskonale przystosowane do potrzeb upadłego świata. Byłem zmuszony przyznać, że Biblia jest objawieniem od Boga. Stała się moją rozkoszą, a w Jezusie znalazłem przyjaciela”.
    Wiadomość o nawróceniu Millera wywołała reakcję ze strony jego sceptycznych przyjaciół. Jeden z nich stawił mu czoła, używając argumentów, jakie sam Miller przedstawiał, kiedy jeszcze był deistą – o braku logiki, sprzecznościach i mistycyzmie w Biblii. Miller oświadcza: „Odpowiedziałem, że jeśli Biblia jest Słowem Bożym, wszystko, co jest w niej zawarte, może być zrozumiane, a wszystkie jej części zharmonizowane. Powiedziałem mu także, że jeśli da mi czas to zharmonizuję wszystkie te pozorne sprzeczności ku własnej satysfakcji, albo nadal będę deistą”. Dodaje: „Następnie oddałem się modlitwie i czytaniu Słowa. Postanowiłem odłożyć na bok wszystkie moje uprzedzenia, by dogłębnie porównywać jeden tekst Pisma Świętego z drugim i kontynuować jego badanie w sposób regularny i systematyczny. Zacząłem od 1 Mojżeszowej i czytałem werset po wersecie, nie posuwając się do przodu, aż znaczenie danej grupy wersetów stawało się dla mnie tak jasne, że wykluczało zażenowanie wobec jakichkolwiek zarzutów o sprzecznościach czy mistycyzmie. Kiedykolwiek znalazłem coś, co było niejasne, moim zwyczajem było porównywanie tego ze wszystkimi równoległymi wersetami. Przy pomocy konkordancji Crudena badałem wszystkie wersety Pisma Świętego, w których znajdowały się któreś z ważniejszych słów zawartych w niejasnym fragmencie. Wtedy, przez umożliwienie każdemu słowu rzucenia światła na temat danego wersetu, jeśli mój pogląd nań był w zgodzie z każdym równoległym wersetem w Biblii, przestawał on być trudnością”.
    ______
    Źródło: „Sztandar Biblijny” nr 131, s. 2 (artykuł: WILLIAM MILLER I RUCH „MILLERYTÓW”)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *