Dzieci w chrześcijańskiej rodzinie

Wykład wygłoszony przez brata Jana Łagowskiego na zebraniu zboru w Łodzi, 14 maja 2000 roku. Druga część wykładu z Księgi Jozuego 24:15 – „A jeźli się wam zda źle służyć Panu, obierzcież sobie dziś, komu byście służyli, chociaż bogi, którym służyli ojcowie wasi, co byli za rzeką, chociaż bogi Amorejskie, w których wy ziemi mieszkacie; aleć ja i dom mój będziemy służyli Panu”. Ja i mój będziemy służyli Panu.

Drodzy Braterstwo,

Rodzina to nie tylko mąż i żona, ale to również dzieci. Drugą część naszego rozważania poświęcimy dzieciom w rodzinie.

Przede wszystkim może, co pierwsze chciałbym powiedzieć: dzieci nie powinny osłabiać miłości małżonków względem siebie. Tak się często dzieje, że gdy przyjdzie dziecko, to ono jest odbiorcą miłości, a potem słabnie ta więź między rodzicami. Ktoś dobrze powiedział, że dziecko dobrze się może rozwijać tylko wówczas, jeśli nad jego głową są splecione w miłości dłonie rodziców. Czyli nie tylko dla dobra małżeństwa, ale dla dobra dziecka, jest bardzo ważne, żeby ta więź między małżonkami była nadal silna, a powiem: jeszcze bardziej płonąca, niż zanim przyszło na świat dziecko. Ono tylko wtedy może się dobrze rozwijać, gdy między rodzicami jest silna więź miłości.

Są dwie skrajności i oczywiście cała gama pośrednich sytuacji. A mianowicie:

Pierwsza skrajność to wtedy, gdy dziecko jest wszystkim, gdy dziecko jest bożyszczem w rodzinie. Wszystko zaczyna się obracać dookoła dziecka. To złe dla dziecka.

Druga skrajność: ryby i dzieci głosu nie mają. Dziecko w ogóle się nie liczy.

I tak jak powiedziałem: cała gama sytuacji pomiędzy tymi dwoma skrajnościami.

Dziecko to współuczestnik życia rodzinnego. To dar dla rodziny. I od pierwszych dni życia dziecko powinno być traktowane z godnością. Jako jeden z członków rodziny. Należy mu się więc również słowo „przepraszam” i słowo „dziękuję”.

Bardzo często jest tak, że mówimy dziecku: podziękuj, przeproś! Ale ono nigdy nie słyszy jak się mówi: ja Ciebie przepraszam, ja Tobie dziękuję!

Jeżeli rodzicowi coś się uda źle zrobić w stosunku do dziecka, nie umniejsza to absolutnie jego autorytetu, jeśli powie temu małemu dziecku: ja Ciebie przepraszam! To jest najlepsza forma, żeby nauczyć go z serca dziękować i przepraszać. Jeżeli będzie ono tylko dziękowało i przepraszało z nakazu, to jeśli kiedyś wyzwoli się z tych nakazów, przez odpowiedni wiek, to nie będzie praktykowało tej formy.

Dziecko to zatem współuczestnik życia rodzinnego. Miłość do dziecka jest silną inspiracją do zmiany rodziców. Dziecko i miłość do dziecka uczy rodziców walczyć z własnym egoizmem, z ich lenistwem, z ich wygodnictwem, trzeba przecież z tego rezygnować na rzecz dziecka. Uczy walki z surowością, wyrabia delikatność, współczucie, pracowitość, ofiarność i wiele, wiele innych wspaniałych cech.

Jest takie powiedzenie, że dzieci wychowują rodziców. Jest w tym dużo prawdy, bo miłość rodziców do dziecka zmienia samych rodziców. I to nie tylko wewnętrznie, ale bardzo często patrzymy na twarz matki czy ojca, zatroskanych dobrem swojego dziecka, służących temu dziecku, oni zmieniają się również zewnętrznie, ponieważ zmiana ich charakteru odbija się również na ich obliczach.

Obowiązki dzieci

Nie da się dobrze wychować dziecka bez obowiązków. Jakie są pierwsze obowiązki dzieci, o których mówi Pismo Święte? Pierwszym obowiązkiem dziecka, które winni mu wpoić rodzice, to szacunek dla samych rodziców. Miłość i szacunek dla rodziców to pierwszy obowiązek dziecka. W dziesięciu przykazaniach Bóg dał: będziesz miłował (szanował) ojca twego i matkę twoją. Ale przeczytajmy może List do Efezjan 6:1-3 – „Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom waszym w Panu, bo to jest sprawiedliwe. Czcij ojca twego i matkę twoją, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą. [A jaka to obietnica?] Aby się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi”.

Miłość i szacunek dla rodziców pozwala zdobyć dziecku takie cechy charakteru i takie nastawienie do swoich własnych dzieci później, by je również uczyć szacunku dla rodziców. A gdy rodzice cieszą się szacunkiem i miłością dzieci, potem już jako starzy ludzie rzeczywiście dłużej żyją i radośniej żyją.

Jest wielkie błogosławieństwo dla rodziców, którzy mają tak wychowane dzieci, że później w ich starości i w ich niedołęstwie odnoszą się do rodziców z miłością i szacunkiem.

Drodzy Braterstwo, przeszkodą w tym szacunku dla rodziców jest obmowa rodziców, złe mówienie o współmałżonku w obecności dzieci. Jest to niesamowita klęska dla dzieci. Bo cóż wtedy wyobraża sobie to małe dziecko? Ojciec jest taki, jak mamusia mówiła. Jak źle mówiła, tzn. on jest zły. Mamusia jest zła, bo tatuś o tym mówi.

W związku z tym, kto tu najlepszy w tej rodzice? Ja. Czyli w dziecku wyrabia się niesamowity egoizm. To dziecko nie jest później zdolne do dobrego współżycia i dobrego traktowania innych ludzi. Wyrasta zarozumiały egoista. Dlatego odebranie dziecku szacunku dla rodzica jest wielką klęską w jego życiu.

Innym obowiązkiem dziecka, którego powinno być uczone od pierwszych dni swojego życia jest słuchanie pouczeń rodziców. Znowu, Pismo Święte dostarcza nam bardzo dużo napomnień i tekstów w tym względzie. Może przeczytajmy sobie tylko Przypowieści Salomonowe 1:8-9 – „Słuchaj, synu mój, ćwiczenia ojca twego, a nie opuszczaj nauki matki twojej. Bo one będą wdzięczną ozdobą na twojej głowie i kosztownym łańcuchem na szyi”.

W tej samej księdze, rozdział 6:20-23 – „Strzeżże, synu mój! przykazania ojca twego, a nie opuszczaj nauki matki twojej. Wiążże je zawżdy u serca twego, a wieszaj je u szyi twojej. Gdziekolwiek pójdziesz, poprowadzi cię; gdy zaśniesz strzec cię będzie, a gdy się ocucisz, rozmawiać z tobą będzie, (Bo przykazanie jest pochodnią, nauka światłością, a drogą żywota są karności ćwiczenia.)”.

Można by powiedzieć tak: gdyby dzieci słuchały pouczeń rodziców, jak wiele zła uniknęłyby w swoim życiu. Przecież rodzice przeszli już pewną drogę. Potknęli się, wpadali w różne doły. Gdyby teraz dzieci chciały posłuchać tej dobrej rady rodziców, nie musiałyby wpadać w te same zasadzki. Nie musiałyby przechodzić tych samych kłopotów. Rodzice mogliby je od tego ustrzec. Dlatego bardzo ważne jest, by dzieci słuchały pouczeń rodziców.

Posłuszeństwo i szacunek dla rodziców i dla osób starszych to wielka ozdoba młodego człowieka. Wzbudza to szacunek dla młodego człowieka. Dziś tak rzadko się spotyka młodego człowieka ustępującego miejsca starszym, pomagającemu starszej osobie wejść do autobusu czy tramwaju itd.

Powiem jednak dobry przykład. Byłem kiedyś w szpitalu, a ordynatorem tej kliniki był profesor Semczuk, który był jednocześnie rektorem Akademii Medycznej w Lublinie w tym czasie. Cieszył się on ogromną miłością chorych, jak również ogromnym szacunkiem i miłością personelu, bo naprawdę był to wspaniały człowiek. Kiedyś jednak przyjechała odwiedzić go jego matka, gdzieś z podlaskiego, ze wsi, skulona ciężką pracą staruszka. A on wniósł ją na ten oddział i mówi: to jest moja mamusia. Jak wielce wzrósł nasz szacunek dla niego. „To jest moja mamusia!”.

Miłość i szacunek dla rodziców, słuchanie rad rodziców to wielka ozdoba młodego człowieka i jest to obowiązek rodziców, żeby takie cechy charakteru wyrabiać w swoich dzieciach. Pismo Święte mówi o wielu karach za złe traktowanie rodziców. Znowu jest wiele tekstów, których nie będę odczytywał, ale Pismo Święte mówi, że kto by złorzeczył ojcu lub matce, ukamienuje go całe zgromadzenie synów izraelskich. Zabijano kamieniami takich złoczyńców. Gdyby dziś społeczeństwo chciało stanąć na takim poziomie, wielu młodych ludzi trzeba by było zabić.

Sługa Pański mówi, że znęcanie się nad rodzicami, brak dla nich szacunku, jest tak wielką deprawacją charakteru człowieka, że będzie trudno w Tysiącleciu podnieść się temu człowiekowi i skorzystać z procesów restytucji, bo świadczy to o niezwykłym upodleniu człowieka, który nie ma nawet takiej wdzięczności, by mieć szacunek, miłość i poszanowanie, mieć chęć pomocy swoim starym rodzicom. „Ukamieniuje” – jest wiele tekstów, że tak miało być w Izraelu, bo jest to niesamowita deprawacja charakteru.

Dzieci powinno być uczone odpowiedzialności za wspólny dom lub inaczej mówiąc: współpracy dla wspólnego domu. Wszyscy domownicy mają wobec wspólnego domu takie same obowiązki, choć nie takie same możliwości w realizacji tych obowiązków, ponieważ zdolności, siły i możliwości są różne u poszczególnych domowników.

Wielu rodziców czyni błąd zwalniając dzieci z obowiązku wobec wspólnego domu. Takie dzieci wychodzą z domu okaleczone. Gdy przychodzi im potem założyć swój własny dom, to czekają, kto będzie za nich te obowiązki wypełniał. A jeśli teraz i mąż, i żona takiego młodego małżeństwa są wychowane bez takich obowiązków, no to wtedy jest klęska. Bo nie ma kto tych obowiązków wypełniać, bo w ich domu ktoś innych za nich te obowiązki wypełniał.

Miłość do dziecka, miłość dla jego przyszłego szczęścia, karze uczyć go obowiązków. By w przyszłości to nie było bolesne zderzenie. By młody człowiek przeszedł płynnie od obowiązków w swoim rodzinnym domu do obowiązku w domu, który sam założy.

Ja bardzo często przypominam przykład domu Ozimków. Tam każdy miał swój obowiązek. Kiedy ciężko pracujący ojciec wracał do domu, jeden z synów biegł z miednicą, z ciepłą wodą, drugi z ręcznikiem i jeden umywał, a drugi ocierał nogi ojcu. Trzeci chłopiec niósł jakieś pantofle. Wszyscy mieli swój obowiązek.

A mając takie obowiązki, jak później łatwo spełniają swoje obowiązki już w swoich własnych rodzinach, jak dobrze je spełniają i z jaką radością to czynią.

Omówmy sobie jeszcze obowiązki rodziców, jako wychowawców dzieci. Oczywiście, nie będę się zajmował wszystkimi aspektami wychowania, ale będziemy mówili o wychowaniu religijnych. Tym najważniejszym wychowaniu, które nas tym bardziej jako lud Boży interesuje. Przede wszystkim, proces wychowawcy rodziców chrześcijańskich wobec dzieci ma być przez przykład i wzór.

W Ewangelii wg św. Mateusza 5, nasz Pan w tym swoim Kazaniu na górze mówi o ludzie Bożym, o naszych obowiązkach jako ludu Bożego, tak: wersety 13-16 – „Wy jesteście sól ziemi; jeźli tedy sól zwietrzeje, czemże solić będą? Do niczego się już nie zgodzi, tylko aby była precz wyrzucona i od ludzi podeptana. Wy jesteście światłość świata, nie może się miasto ukryć na górze leżące. Ani zapalają świecy, i stawiają jej pod korzec, ale na świecznik, i świeci wszystkim, którzy są w domu. Tak niechaj świeci światłość wasza przed ludźmi, aby uczynki wasze dobre widzieli, a chwalili ojca waszego, który jest w niebiesiech.”

To nie tylko dotyczy życia na zewnątrz, ale dotyczy to przede wszystkim życia w domu.

Wychowawcy dzieci powinni sami być światłością, solą i miastem na górze leżącym, tą świecą, która nie pod korcem, ale na świeczniku świeci. Wzór jest bowiem najlepszym sposobem wdrożenia kogoś w dobre rzeczy i w dobre ideały.

Znowu, drodzy Braterstwo, jeżeli ten wzór jest tłumiony przez niewłaściwe postępowanie to jest to znowu klęska wychowawcza rodziców pod względem religijnym. Znowu jest to tragedia dziecka, jeżeli chodzi o jego wychowanie religijne. Słyszałem wyznanie małego chłopczyka, który o swoich rodzicach mówi: ja nie chcę, żeby oni się kłócili. Dziecko nie chce, by rodzice się kłócili, by nie byli dla siebie najlepszym ideałem. Ono chciałoby widzieć w swoich rodzicach to, co najlepsze, bo miłość dzieci do rodziców ma takie pragnienia.

Dziedziczność ani nie gwarantuje, że dziecko będzie dobrym chrześcijaninem, ani nie przekreśla tego, że może ono być dobrym chrześcijaninem. Bardzo dużo w tym względzie ma jednak do powiedzenia proces wychowawczy.

Chciałbym przy tej okazji jeszcze jedno powiedzieć: w procesie wychowawczym największym darem rodziców, albo najlepszym środkiem, jest miłość. Miłość, która jest jak gdyby słońcem dla tego dziecka. Dobra wola, pragnienie dobra tego dziecka. Miłość nie tylko zakrywa wiele grzechów, ale miłość równocześnie pozwala rozwijać się dobrym cechom. Tak, jak słońce dla rośliny, tak miłość dla rozwoju duchowego dziecka jest nieodzownym warunkiem, by ono w ogóle mogło dobrze się rozwijać. Zasady Słowa Bożego, ale też bardzo ważną rolę w życiu dziecka pełnią wzory, dobre wzory.

Gdybyśmy czytali 5 Księgę Mojżeszową i cytowanego już Jozuego to zauważylibyśmy, że ci mężowie Boży ciągle przedstawiały i powtarzali jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze raz – dobre wzory. „Ojcowie nasi, ojcowie nasi…” – w tych dwóch księgach czytamy o tym bardzo często. Oni czynili takie rzeczy, otrzymali takie błogosławieństwa, cieszyli się taką łaską Bożą. Te dobre wzory były ciągle powtarzane i ciągle podtrzymywane.

Dzieci chcą naśladować dobre wzory. Tylko trzeba im te wzory podsunąć. Trzeba im je przedstawić. Oprócz tych wiernych ojców, naród izraelski miał jeszcze i złe przeżycia wynikające z towarzystwa złych ludzi. Razem z nimi z Egiptu wyszedł tzw. lud pospolity. Kto to był? Wszyscy tacy, którym w Egipcie w jakiś sposób nie podobało się, którym groziły jakieś kary lub były inne powody, że skorzystali, gdy naród izraelski wychodził z Egiptu to oni również z narodem izraelskim wyszli. Ale czym oni byli dla narodu izraelskiego? Byli balastem i powodem wielu klęsk. Im się wszystko nie podobało. Nie było cebuli, nie było czosnku, nie było mięsa, czasami nawet brakowało wody, ale im się wiele różnych rzeczy ciągle nie podobało: nie podobał się Mojżesz, Aaron, nic im się nie podobało.

Naród izraelski dawał się czasami ponieść tym narzekaniom i w wyniku tego ponosił ogromne klęski. To było powodem, że tylko Jozue i Kaleb z tych, którzy wyszli z Egiptu doszli do Ziemi Kananejskiej, a pozostali poumierali, poginęli na pustyni, bo dali się ponieść tym narzekaniom, tym ludziom, którzy te narzekania wzniecali.

Drodzy Braterstwo, między nami też czasami jest taki lud pospolity. Nie podoba się to, nie podoba się tamto, to jest źle, tamten brat taki, tamta siostra taka, itd., itd. Ciągle coś się nie podoba. Jeżeli chodzi o proces wychowawczy naszych dzieci, nie podsuwajmy im tych złych wzorów. Starajmy się ukierunkować ich wzrok na te najlepsze wzory. Drodzy Braterstwo, a przecież nie jest tak, że my jesteśmy oderwani jak gdyby od korzeni i że przed nami nie było dobrych wzorów, i nie jest tak, że między nami ich nie ma. Są między nami poświęceni, oddani Bogu, oddane Bogu Siostry, oddani Bogu Bracia, tylko czasami nie widzimy tego. I jest to wada naszego duchowego wzroku.

W moim życiu i na pewno każde z was w waszym przypominam sobie bardzo dużo dobrych wzorów. Powiem może tylko o niektórych dobrych wzorach, które wspominał i które starałem się przekazać moim dzieciom.

Dla mnie takim bardzo dobrym wzorem był brat Bielec ze Lwowa. Oczywiście, na pewno niewielu braci z Braterstwa o nim słyszało. Był to ewangelista o bardzo, bardzo dobrym sercu. Jego dobroć promieniowała i inni przychodzili do prawdy pociągnięci jego dobrocią.

Powiem może o jednym przykładzie z Łosińca, z którego ja pochodzę. Prawda dotarła tam w latach 20-tych. Najczęściej jednak przyjmowali tę prawdę ludzie biedni, biedni gospodarze, ludzie nie umiejący pisać i czytać, analfabeci, którzy na Bibliach, na śpiewnikach uczyli się czytać i pisać. Potem jednak poznał prawdę jeden z ukraińskich braci, brat Teodor Mikuła. Siostra Markowska może potwierdzić, że taki brat był. Ten Teodor, gdy poznał prawdę, miał swego stryjecznego brata, bardzo pobożnego, Michała Mikułę, i tak starał się tego Michała pozyskać dla prawdy. Mówił: „on ma takie dobre serce, jest taki pobożny, że powinien prawdę poznać”, ale kiedykolwiek podchodził do niego z opowiadaniem prawdy, to ten Michał mówił do niego z ukraińska: „Feldku, de ty piszoł?” Gdzieś ty poszedł? „Do tich durakiw?” Do tych głupich ludzi? To nie dla ciebie to towarzystwo. On był bogatym gospodarzem i mówił: „z kim ty się tam łączysz?”.

Teodor myślał sobie: „jak ja bym go gdzieś zaprowadził do innych braci, zobaczyłby, że nie tylko analfabeci są w prawdzie, ale są bracia, którzy stoją na jakimś poziomie i przyszli do prawdy, i ten Michał na pewno by poznał ewangelię”. Zbliżała się konwencja we Lwowie i Teodorowi przyszła myśl: „O, gdybym go na konwencję zawiózł, to na pewno by prawdę poznał.” I pewnego razu pyta: „Michał, do Lwowa chciałbyś pojechać?”. Ten odpowiada: „Nie mam pieniędzy”. „No a jakbym ci opłacił i podróż, i pobyt we Lwowie, to pojechałbyś?”. „A tak to bym pojechał”. No i przychodzi czas konwencji i Teodor mówi: „Michał, jedziemy do Lwowa”. Wsiedli do pociągu i jadą do Lwowa, i dopiero wówczas Brat Teodor zdał sobie sprawę, co robi. Mówi: „no, wiozę takiego niedowiarka do Braci. A jak on powie, że on nie chce tam u Braci mieszkać?” Bo wtedy po mieszkaniach bracia tam we Lwowie gościli uczestników. „To co ja z nim we Lwowie zrobie? Gdzie ja go podzieję?”. Druga sprawa, tak sobie mówi: „Zacząłem myśleć: no jakim prawem ja go wiozę do braci, żeby go nocowali, żeby mu dawali jeść. Przecież konwencja jest dla poświęconych, a nie dla niedowiarków, dla wrogów braci”. No ale on się martwi, a pociąg jedzie dalej.

Przyjechali do Lwowa, a na ich powitanie wyszedł brat Bielec. Brat Bielec był mężczyzną można by powiedzieć niezwykle eleganckim. Nosił się zawsze bardzo starannie, miał taką hiszpańską bródkę. Był to taki, jak to się przed wojną mówiło: ładny pan. A oni przyjechali ze wsi, ubrani w taki sposób jak się wtedy ludzie na wsi ubierali.

Wysiedli jednak z pociągu, brat Bielec podszedł: „skąd przyjechaliście?”. „My, z Łosińca”. „A, to Wy bracia!”. Wycałował jednego, wycałował drugiego. Teodor wiedział dlaczego był całowany, ale Michał nie wiedział. Taki elegancki ktoś go tak wycałował. Był taki speszony, jak to się stało, dlaczego. Wsiedli do tramwaju, a brat Bielec pracował w tym przedsiębiorstwie komunikacyjnym. Przyszedł konduktor, a Bielec mówi: „za tych dwóch ja płacę”. „A kto to dla pana, panie Bielec?”. „A właśnie, to są moi bracia”. Bo on opowiadał tym pracownikom prawdę i konduktor wiedział, o co tu chodzi. Ale Michał mówi potem tak: „Ludzie patrzyli na mnie i na niego, na mnie i na niego, i gdzież ja podobny do jego brata”. Nie wiedział o co tu chodzi. Brat Bielec zaprowadził ich do domu. I ten Michał opowiada później tak: Dał nam jeść, dał nam wody, umyliśmy się, a potem przygotował mi posłanie. A potem przyszedł i mówi: „Bracie, a czy nie za wysoko ci pod głową, może niżej, czy ci będzie tak wygodnie?”. „Mnie nigdy mama nawet nie pytała czy mi wygodnie czy mi nie wygodnie. Jak się wróciło z roboty to byle się położyć i człowiek spał.” No ale potem ucałował mnie i poszedł. A ja sobie myślę: „czy mi się to śni? Czy to rzeczywiście jest prawdą, że ktoś mnie tak cudownie traktuje? I ktoś taki wspaniały…” Mówi: „uszczypnąłem się: boli, a to znaczy, że to jest prawda”.

Gdy następnego dnia Michał znalazł się na konwencji, oczywiście zaprowadzony tam przez tego drogiego brata Bielca, gdy zobaczył jeszcze potem braci, gdy usłyszał wykłady, bo oczywiście jego uszy były już teraz otwarte przez tą dobroć brata Bielca na słuchanie Słowa Bożego. I na drugi dzień był wykład do symbolu chrztu i przewodniczący mówi: „Kto chciałby jeszcze symbolizować swoje poświęcenie przez chrzest niech przyjdzie do przodu”. Michał maszeruje do przodu. Teodor za nim, szarpie go za marynarkę: „Michał, ty jeszcze nic nie rozumiesz, to jeszcze wiele czasu, zanim będziesz mógł być ochrzczony”. Ale nie dał się odciągnąć, mówi: „Ja rozumiem, to są moi bracia”. Ta dobroć przełamała go od razu. Przyjął symbol chrztu i do końca życia był wiernym bratem w prawdzie.

Przypominam sobie jeszcze jedną sytuację z tym naszym drogim bratem Bielcem. Podczas okupacji inni bracia zawiesili swoją służbę, bo przecież było to bardzo niebezpieczne. Ale brat Bielec ciągle odwiedzał zbory, jeździł mimo niebezpieczeństwa. Kiedyś przyjechał bardzo rano pociągiem ze Lwowa do Łosińca i przyszedł taki zmaltretowany, taki pobity. Myliśmy jego rany i płakaliśmy nad nim, nad tym staruszkiem, który był tak zmaltretowany. Pytamy co się stało: ano jakiś człowiek pytał go ile ma lat. Miał wtedy 77 i ten odliczył mu 77 uderzeń. Po tym umyciu, po napiciu się jakiegoś ciepłego napoju, bo jeść nie chciał, położyliśmy go do łóżka i zasnął. Przychodzili bracia, u nas miało być zebranie, ojciec mówi: „nie będzie zebrania, brat Bielec jest ciężko chory”. I gdy tak któregoś z rzędu ojciec odprawiał i gdy bracia wychodzili na zewnątrz by zdecydować co dalej robić, to brat Bielec ocknął się i pyta: „Co, co ty mówisz, zebrania nie będzie? Bracia, ja się już ubieram, zaraz będzie zebranie”. I stanął, jak gdyby się nic nie stało. Sińce na twarzy były widoczne, a one były na całym ciele. Służył braciom. Przez swoją postawę, wpoił im tyle otuchy, że bracia choć na zebranie przychodzili każdy oddzielnie, bo się bali, to z zebrania poszli wszyscy razem.

Dlaczego, pytam: dlaczego, nie mówimy o tym Braterstwu? Brat Borda, to również mój dobry wzór. Brat Wojnar.

Jak pojedzie się do południowo-wschodniej Polski, gdy pyta się braci: jak tu powstał zbór? „A tu brat Wojnar…”. „A tu brat Wojnar”. Tu brat Wojnar pracował, tu brat Wojnar jeździł.

W Gębiczynie na przykład: „Bracie, jak tu powstał zbór?”. „Ano, tu brat Nicoś wybudował dom, ale brakowało mu otworów: okien, drzwi. No i mówią, że niedaleko (w Korczynie) jest dobry stolarz, niedrogo bierze, pojechał, przywiózł tego stolarza, a był to brat Wojnar.” Mówi: „W dzień pracował bardzo intensywnie, a na wieczór mówił: wiecie, ja tak dużo rzeczy wiem, ja bym tu trochę poopowiadał.” Wtedy nie było radia, telewizji, ludzie byli skłonni słuchać jakichś dobrych opowiadań. Zeszło się dużo ludzi, mężczyźni zapalili papierosy, widno nie było w tym domu, zapalono lampę naftową, przy której był brat Wojnar i on w tych warunkach opowiadał prawdę. Potem, po kilku dniach coraz mniej było tych palących, no i oczywiście coraz to zmniejszała się liczba tych osób, które tam przychodziły. Na końcu już nikt nie palił, wszyscy słuchali Słowo Boże, no i tak powstał zbór.

Jak Józef Wojnar opowiadał prawdę to może powiem to na pewnym przykładzie. Kiedyś mi mówi tak: „koło Sanoka na wsi jest jeden brat”. Bo tam kiedyś był zbór, ale ten zbór składał się z braci ukraińskich, a tylko jeden był Polak. Ukraińcy zostali wywiezieni do Związku Radzieckiego, a ten jeden samotny brat na tej wsi, staruszek, tam pozostał. „Odwiedziłbyś?” Dobrze. Wziąłem adres tego brata, napisałem do niego, kiedy przyjadę. Przyjechałem i zastałem staruszka niezwykle rozbudzonego prawdą. Pałającego wielką miłością do prawdy. Był tam u niego posąg Nabuchodonozra, zdjęcie brata Russella, zdjęcie brata Johnsona, plan wieków, cienie przybytku w tym jego pokoju. I on mówi: „Bracie, to jest cały mój świat”. Ale gdy po dłuższej rozmowie pytam: „Bracie, a jak Ty poznałeś prawdę?”. „Powiem Ci. Kiedyś, w taką jesienną słotę do mojego okna ktoś zapukał. Deszcz lał. Ciemność. Otworzyłem okno, patrzę, a tam stoi wymazany błotem człowiek z rowerem na ramieniu. Otworzyłem mu drzwi, ściągnąłem z niego to ubłocone, mokre ubranie, ubrałem go w jakieś swoje. I pytam: Człowieku? Czego ty szukasz w taką biedę, gdzie ty idziesz? A on mówi: ja tak tu Słowo Boże opowiadam, głoszę Słowo Boże. Mówi: Następny dzień ja nie miałem bardzo chęci słuchać jakiegoś tam Słowa Bożego, ale nie miałem siły, żeby temu człowiekowi odmówić posłuchania. Jeżeli on z takim poświęceniem szedł, to znaczy, że po prostu odmówić mu to byłoby czymś bardzo niestosownym. Mówi: opowiadał mi następnego prawdę Słowa Bożego i od tej pory jestem w prawdzie”.

To znowu wielki, dobry wzór. Brat Roguski. Jego jasność wykładania Słowa Bożego. Jak bardzo nam tego brak po jego śmierci. Tego jasnego sposobu przedstawiania Prawdy.

Dlatego, drodzy Braterstwo, dziś świat czci tych, którzy dorabiają się ogromnych fortun. Buduje się im pomniki, a ich imionami ozdabia się place, ulice itd. No a my? Przecież my możemy przeciwstawić temu naprawdę wspaniałe wzory bezinteresownej służby. To nie tylko te, o których ja mówiłem. Jest ich mnóstwo. Nie trzeba czytać Starego Testamentu czy historii pierwotnego Kościoła by się zetknąć ze świętymi. Oni są wśród nas.

Gdzie tkwi przyczyna, że ich nie widzimy? W naszych oczach. Dlatego w odniesieniu do kościoła laodycejskiego, przy końcu którego my żyjemy, w Objawieniu 3:18 m.in. jest takie napomnienie: „A oczy twoje namaść maścią wzrok naprawiającą, abyś widział”. Dlatego, drodzy Braterstwo, mówmy dzieciom o naszych dobrych wzorach.

Często dzieje się zupełnie coś odwrotnego. Bardzo często dobre wzory są niszczone przez obmowy. Obmowa sama w sobie jest morderstwem, o tym grzechu Pismo Święte wiele razy przestrzega nas, byśmy nie obmawiali. Przez obmowę wprowadzamy w umysły naszych dzieci coś strasznego. Coś, co ich niezwykle zubaża, co nie pozwala im szukać prawdy. I co jest najczęstszym powodem, że dzieci rodziców poświęconych idą do świata. Bo znowu dzieje się to samo, co dzieje się w wypadku, gdy rodzice obmawiają siebie nawzajem, to ten malec myśli sobie: ja jestem najlepszy. A gdy obmawiamy braci, to ten młody człowiek myśli sobie: no tak, jak oni są tacy, tamten jest taki, tamten taki, no to ja jestem tu najmądrzejszy i ja jestem najlepszy.

Pływają ci ludzie na takich małych szalupkach dobrego samopoczucia, że on jest najlepszy. Ale przecież to są nieszczęśliwi ludzie. Do kościoła katolickiego nie idą, no bo przez prawdę pokazaliśmy czym on jest. Do braci nie idą, bo odebraliśmy im szacunek dla braci. Nie uszczęśliwiajmy ludzi w tak niegodny sposób.

Drodzy Braterstwo, ja i dom mój mówię – będziemy służyli Panu. To powinno być głównym przedmiotem naszych modlitw. Naszej troski codziennej, naszego życia, bo przecież służba Bogu to niezgłębione źródło najlepszych inspiracji. Bo służba Bogu to ta religia serca. Pozwala, drodzy Braterstwo, zdobyć to dobre serce, te dobre oczy wiary, te dobre uszy, które mogłyby odbierać to cudowne poselstwo Słowa Bożego. Te oczy, te uszy, pozwalają nam usłyszeć i zobaczyć to, czego świat nie widzi.

W 1 Liście do Koryntian 2:8 powiedziane mamy, że Żydzi nie poznali naszego Pana. „Gdyby poznali nigdy byliby Pana chwały nie ukrzyżowali!”. Nie mieli tych oczu. Nie mieli tych uszu. Ale przecież… My naszym dzieciom jako wychowawcy możemy dać takie oczy i takie uszy.

Powiem jeszcze może inaczej: gdy przyjdzie Królestwo Boże, gdy przyjdzie czas restytucji, to nie tylko wiele ludzi, naszych sąsiadów, znajomych, naszych współpracowników będzie miało do nas żal, że nie opowiadaliśmy im tych cudownych rzeczy, ale w wielu wypadkach i dzieci będą miały żal do rodziców: Dlaczego? Dlaczego mając tak wielki skarb nie potrafiliście nam tego przekazać? Dlaczego musieliśmy tak czy inaczej tułać się po różnych bezdrożach tego świata?

W Ewangelii wg św. Łukasza 13:28 nasz Pan mówi Żydom – faryzeuszom, saduceuszom i nauczonym w Piśmie: „Ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba w Królestwie Bożym, a samych siebie precz odrzuconych”. A ja powiem jeszcze, że ujrzymy w zupełnie nowym świetle wielu z tych, z którymi mieliśmy możność dzielić naszą podróż życiową. Zobaczymy ich bardzo nagrodzonych i uhonorowanych przez Pana. Będą mieli wspaniałą pracę i służbę w Królestwie Bożym. A myśmy tego nie potrafili zauważyć w naszym życiu, tej ich wielkości.

Dlatego, jeżeli chcemy abyśmy my i nasz dom służyli Panu, postarajmy się właśnie tymi oczami, tymi Bożymi oczami zobaczyć te cudowne rzeczy, te cudowne charaktery i więcej: przekazać to naszym dzieciom, naszej rodzinie, jako wychowawcy. Uzbroić nasze dzieci w te najlepsze cechy, które możliwe są do zdobycia w tym życiu. Bo przecież bez tej zbroi, bez tego pokazania prawdziwego obrazu dzieci Bożych nasze dzieci nie będą w stanie oprzeć się presji tego świata. Jeżeli ograbimy nasze dzieci z szacunku dla ludu Bożego, to staną się łatwym łupem różnych podstępnych machinacji szatana i ludzi, których on używa.

Drodzy Braterstwo, często słyszymy nawet od braci: o, będzie restytucja. To w restytucji Pan naprawi. Tak, drodzy Braterstwo, restytucja będzie, ona na pewno będzie. Bo Słowo Boże ją obiecało. To pewnik, że ona będzie. Ale przecież, dla nas, dla naszych dzieci, dla ludzi stykających się z prawdą jest dziś. Dziś, jeślibyście głos Jego słyszeli, nie zatwardzajcie serc waszych. W 2 Liście do Koryntian 6:2, w końcówce tego wiersza czytamy, „Oto teraz czas przyjemny. Oto teraz dzień zbawienia!”. Dlatego, dla chrześcijańskich rodziców, dla chrześcijańskich dzieci, jest dziś. Pewnie, zgadzam się z tym, że czasami mimo naszych najlepszych wysiłków ten proces wychowawczy kończy się czasami niepowodzeniem, ale czy do końca to musi być niepowodzenie? Chyba nie! Bo jeżeli staraliśmy się wpoić naszym dzieciom te najlepsze zasady, jeżeli staraliśmy się pokazać braci w tym najlepszym świetle, najlepsze ich cechy, a przecież mamy co pokazywać, to nawet po jakichś klęskach i niepowodzeniach życiowych, po całym ubłoceniu się w kałużach tego świata, nasze dzieci będą miały odskocznie, będą miały wspomnienia, że są ludzie, że są ideały i że można się z tego błota wyrwać do tych wspaniałych ideałów.

Drodzy Braterstwo, obierzcie sobie dziś komubyście służyli. Myśmy obrali. Pomóżmy tę drogę obrać naszym dzieciom. Starajmy się wypełniać ten przykład: ja i mój dom będziemy służyli Panu. Jest z tym związane błogosławieństwo naprawdę ogromne. Radość w tym życiu. Bo jaka może być większa radość? Jaka może być milsza społeczność niż chrześcijański dom? No a potem radość wieczna.

Chciałbym jeszcze powiedzieć, bo ktoś może powiedzieć: bracie, ale ty nie mówisz tu o życiu zboru. Zbór składa się z rodzin. Świat cały świata się z rodzin. Dziś ludzie opamiętali się i kościół nawet opamiętał, że trzeba zaczynać reformę od rodziny. No ale oni nie mają środków, żeby tę reformę przeprowadzić.

Jeżeli rodziny są takie, jakie są, to takie jest społeczeństwo. Ono jest takie, jakie są rodziny. Inaczej mówiąc: ten ogromny rozkład w życiu społecznym świadczy, że taki ogromny rozkład nastąpił w życiu rodziny. Nam Bóg dał środki, abyśmy bronili się przed rozkładem, a więcej jeszcze: żebyśmy zamiast rozkładu wprowadzali budowę, wprowadzali ten marsz w drugą stronę, ku konstruktywnemu działaniu. Drodzy Braterstwo, módlmy się o to, abyśmy mieli dość siły, byśmy mieli błogosławieństwo Boże w spełnianiu tego przyrzeczenia: ja i mój dom będziemy służyli Panu. Oby to było prawdą w odniesieniu do naszych działań, a jeżeli ponosimy jakieś klęski, to oby Bóg pomógł nam je naprawić, żebyśmy mogli cieszyć się błogosławieństwem szczęścia domu służącego Panu. A potem, kiedyś, wiecznymi błogosławieństwami i wieczną radością. Życzę tego Braterstwu z całego serca i dziękuję za uwagę.

1 thoughts on “Dzieci w chrześcijańskiej rodzinie”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *