Doświadczenia na konwencji w Biszczy

Na konwencji w czasie żniw po zebraniach uczestnicy konwencji pomagali miejscowym braciom przy żniwach. Na zdjęciu: konwencja w Paarach, bracia i siostry robią tzw. powrósła ze słomy do wiązania zboża w snopki.

Fragment książki Jerzego Szpunara pt. „Zaczęło się od Skowronka”

Opiszę jeszcze inną konwencję z lat 30-tych, dokładnej daty nie pamiętam za to pamiętam, że mama była na tej konwencji i wróciła do domu z dużą raną na głowie. Była to konwencja w miejscowości Biszcza, wieś około 70-80 km od nas [od Jarczowa]. Konwencja odbywała się w stodole. Służył na tej konwencji brat Bielec ze Lwowa, pielgrzym pomocniczy. Zginął podczas bombardowania przez Niemców Lwowa w 1939 roku. Brat Bielec był niskiego wzrostu, miał czarne ubranie, białą koszulę, dawniej bracia nie znali i nie nosili krawatów. Brat Bielec miał wyłożony kołnierzyk na marynarkę i tym bardziej podkreślał swą osobowość. Właśnie służył wykładem kiedy miało miejsce wydarzenie, które na pewno nas zainteresuje. Ksiądz z miejscowej parafii po nabożeństwie w kościele zorganizował swoich wiernych i jakby w procesji idąc na czele przyszli na miejsce konwencji. Wrota stodoły były szeroko otwarte bo to było jedyne źródło światła na salę.

Brat Bielec stał na takim dużym okrągłym klocku drzewa, gdyż jak już wspomniałem był niski i mało byłoby go widać zza stołu. Ksiądz kazał swoim dobrze przyjrzeć się tej sylwetce i w czasie akcji starać się go zabić. Kiedy procesja podeszła pod stodołę ksiądz wszedł do stodoły i donośnym głosem powiedział: „Przyszedłem po swoje owieczki”. Więc brat Bielec przerwał mowę i odpowiedział księdzu: „Proszę zabrać swoje owieczki, jeśli tu są, a nasze zostawić w spokoju”. Tu krótka uwaga: w tym czasie każda konwencja, gdyż to było publiczne zgromadzenie musiała być zgłoszona do władz danej okolicy i władze dawały z urzędu ochronę. Tak było i w tym przypadku, toteż na Sali był policjant z karabinem.

Po oświadczeniu brata Bielca ksiądz jakby się zdenerwował i kazał zamknąć stodołę. Wrota zamykały się z zewnątrz, szybko podskoczyło kilku mężczyzn i wrota zamknęli. Policjant wziął karabin do rąk, zarepetował, pasek ściągnął pod brodę coś powiedział do księdza, ale ksiądz nie zwracał na niego uwagi. Kiedy wrota zamknięto cała konwencja była uwięziona. Blokada wrót była z zewnątrz więc od wewnątrz nie można było wrót otworzyć. Na zewnątrz ksiądz ze swoimi ludźmi naradzali się co teraz zrobić żeby tę herezję zniszczyć. Ktoś zasugerował, żeby stodołę podpalić, ale to był zbyt ryzykowny pomysł, bo w pobliżu stały inne zabudowania też kryte słomą więc duża część wioski mogłaby pójść z dymem. Padł inny pomysł, żeby zawalić tę stodołę, ale stodoła była tak mocno zbudowana, że nie było żadnych szans jej zawalenia pomimo dużego wysiłku wielu ludzi. W międzyczasie brat Bielec zszedł z podwyższenia, biały kołnierzyk od koszuli schował pod marynarkę, wmieszał się między braci tak, że obcy nie mieli żadnych szans rozpoznać go. Tym sposobem chyba uniknął śmierci.

Po długiej chwili nieudanych prób, postanowiono otworzyć wrota. Na zewnątrz w uliczce prowadzącej do stodoły ustawił się po obu jej stronach szpaler parafian, a ksiądz stał z boku koło stodoły. Każdy z parafian miał w ręce jakieś narzędzie do uderzenia, sztachet z płotu, czy kije. Wreszcie ksiądz kazał wszystkim wychodzić ze stodoły. Bracia nie spieszyli się z wychodzeniem widząc co ich czeka na zewnątrz. Ksiądz jednak powiedział, że jak nie wyjdą to oni wejdą do stodoły. Tu zanosiło się na walkę wręcz co było sytuacją nie do pomyślenia. Policjant też powiedział: „Proszę państwa, jestem sam więc nic nie poradzę, strzelał do ludzi nie będę więc proszę wychodzić”.

Właściwie to nic dziwnego, że policjant ostro nie zareagował, bo wiadomo bracia tak czy inaczej rozejdą się w swoją stronę, a policjant pozostawał w tej miejscowości na swoim posterunku. Gdyby stanął na poziomie zadania to mogliby mu potem wyrządzić krzywdę. Więc bracia zdecydowali się wyjść obojętnie na skutki, które były dość przykre, a dla niektórych bardzo bolesne. Kiedy bracia weszli w szpaler tych niegodnych mienia chrześcijan, posypały się razy tych „narzędzi chrześcijańskiej miłości”. Bili braci jak tylko mogli, a „pasterz” z zadowoleniem przyglądał się tej „uczcie miłości” wypatrując pilnie tego, którego zamierzali zabić. Bielec tak się zamaskował, że nie byli w stanie go rozpoznać. Większość braci została dotkliwie pobita. Ksiądz zarządził koniec akcji, oprawcy porzucali swoje narzędzia i znowu jak procesja z księdzem na czele odeszli z tego miejsca zadowoleni, że udało im się poskromić heretyków.

Bracia po odejściu tej hałastry udzielali sobie wzajemnie pomocy, wielu bardzo krwawiło bo mieli dość głębokie rany. Inni byli tylko boleśnie pobici. Bracia starali się osłaniać siostry w tej akcji toteż więcej braci było poturbowanych jak sióstr jednak niektórym też się dostało, moja mama też wróciła do domu z dość głęboką raną. Coś sobie przypominam z opowiadania mamy, że w tym dniu już nie było dalszego ciągu konwencji. Wszyscy uczestnicy przeszli do sąsiedniej wioski Oprza, tam też były rodziny braci i tam były jeszcze wykłady i zakończenie konwencji bez przeszkód. O jakże odmienna była postawa dwóch księży jednego kościoła: księdza Krupy z Łosińca i księdza z Biszczy. Jest to relacja mojej mamy, która była uczestnikiem tych wydarzeń więc dla mnie jest w pełni wiarygodna i dlatego jak to się często mówi z czystym sumieniem to opisuję.

Przeczytaj więcej o bracie Bielcu.

Zobacz inne świadectwa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *