Wykład przedstawiony na spotkaniu zboru w Bydgoszczy, 04.02.2024 r.
Drodzy Bracia, drogie Siostry! Pozwolę sobie dziś zrobić taki mały prezent dla samego siebie i przypomnę świadectwo, które dla mnie osobiście ma wielkie znaczenie. Nawet jeśli kiedyś już to zrobiłem, to było to bardzo dawno temu:
Historia nawrócenia Charlesa Spurgeona w jego własnych słowach. Był to 6 stycznia 1850 r. Spurgeon miał niecałe 16 lat.
Czasami myślę, że mógłbym być w ciemnościach i desperacji aż do teraz, gdyby nie to, że dzięki dobroci Boga, pewnego poranka zesłał On burzę śnieżną, kiedy szedłem do pewnego miejsca uwielbiania. Kiedy nie mogłem iść dalej, skręciłem w boczną ulicę i przyszedłem do pewnej małej kaplicy Pierwotnych Metodystów. W kaplicy tej było kilkanaście osób. …
Pastor nie przyszedł tamtego poranka; podejrzewam, że zasypało go. W końcu pewien bardzo chudy mężczyzna, który z zawodu był szewcem albo krawcem przyszedł do kazalnicy by głosić. … Był on zmuszony mówić na temat jednego tekstu z Pisma z prostego powodu – miał on bardzo mało do powiedzenia. Tekst brzmiał: „Do mnie się zwróćcie [spójrzcie], wszystkie krańce ziemi, abyście były zbawione” [Izajasza 45,22].
On nawet nie wymawiał poprawnie słów, ale to nie miało znaczenia. Był tam, jak myślałem, cień nadziei w tym tekście. Kaznodzieja zaczął kazanie:
Moi drodzy przyjaciele, jest to rzeczywiście bardzo prosty tekst. Mówi on: „Spójrz”. Patrzenie się nie powoduje bólu. Nie jest to podniesienie stopy albo palca; jest to po prostu „patrzenie się”. Człowiek nie potrzebuje iść na studia, aby nauczyć się patrzeć. Możesz być największym głupcem, a pomimo tego możesz patrzeć. Nie trzeba zarabiać 1000 funtów rocznie, aby ktoś mógł patrzeć.
Każdy może patrzeć, nawet dziecko może patrzeć. Ale następnie nasz tekst mówi: „Spójrzcie na Mnie”. … Wielu z was patrzy na siebie, ale to nie o takim patrzeniu tu mowa. Nigdy nie znajdziecie żadnego pocieszenia w sobie. Niektórzy patrzą na Boga Ojca. Nie, na Niego patrzcie później. Jezus Chrystus mówi: „Patrzcie na Mnie”. Niektórzy z was mówią: „Musimy czekać na działanie Ducha Świętego”. Teraz nie ma to dla ciebie żadnego znaczenia. Patrz na Chrystusa. Nasz tekst mówi: „Patrzcie na Mnie”.
Następnie ten dobry człowiek podążał za swoim tekstem w następujący sposób: „Patrzcie na Mnie – pocę się i spływają ze Mnie wielkie krople krwi. Patrzcie na Mnie – wiszę na krzyżu. Patrzcie na Mnie -jestem umarły i pogrzebany, i powstaję z martwych. Patrzcie na Mnie – wstępuję do nieba. Patrzcie na Mnie – siedzę po prawej stronie Ojca. [Jezus mówi:] O, biedny grzeszniku, patrz na Mnie! Patrz na Mnie!
Kiedy doszedł do około tej długości i przedłużył swoją wypowiedź do około dziesięciu minut, wyczerpał już swoje kazanie. Następnie spojrzał na mnie stojącego pod balkonem i oczywiste jest, że z powodu tak małej ilości zgromadzonych, wiedział, że jestem nieznajomym. Po prostu patrząc się na mnie, jak gdyby znał całe moje serce, powiedział: „Młody człowieku, wyglądasz bardzo żałośnie”. Cóż, to była prawda, ale nie byłem przyzwyczajony do słuchania uwag co do mojego osobistego wyglądu z kazalnicy. Jednakże, było to dobre uderzenie, trafiło do mnie. Kontynuował: „…I zawsze będziesz żałosny – żałosny w życiu i żałosny w śmierci – jeśli nie usłuchasz się mojego tekstu. Ale jeśli się go teraz usłuchasz, w tym momencie, to będziesz zbawiony”.
Następnie podnosząc swoje ręce, zakrzyczał on w sposób w jaki mogą to zrobić tylko pierwotni Metodyści: „Młody człowieku, patrz na Jezusa Chrystusa. Patrz! Patrz! Patrz! Nie masz nic innego do zrobienia, a tylko patrzeć i żyć”. Od razu ujrzałem drogę zbawienia. Nie wiem co poza tym powiedział – niewiele na to zwracałem uwagę – byłem tak pochłonięty tą jedną myślą. Tak jak kiedy wąż miedziany został wyniesiony, ludzie spojrzeli się na niego i zostali uzdrowieni, to samo też stało się ze mną. Oczekiwałem na czynienie pięćdziesięciu rzeczy, ale kiedy usłyszałem to słowo: „Patrz!” – cóż za oczarowującym słowem się ono stało! O! Patrzyłem aż mogłem prawie zużyć swoje oczy.
Wtedy i w tamtym miejscu chmura odeszła, ciemność się zwinęła i w tamtej chwili ujrzałem słońce. Mogłem zmartwychwstać w tamtym momencie i śpiewać z najbardziej entuzjastycznymi z nich o drogocennej krwi Chrystusa i o prostej wierze, która patrzy wyłącznie na Niego. … I teraz mogę powiedzieć:
Odkąd przez wiarę strumień ujrzałem
Płynący z Twoich ran,
Odkupieńcza miłość moim tematem była,
I będzie nim aż do śmierci mej.
(C. H. Spurgeon Autobiography, Volume 1, 87-88)
To zimowe świadectwo przypomina mi taki piękny obraz naszego usprawiedliwienia z wiary. W Księdze Izajasza 1:18 czytamy: „Choćby były grzechy wasze [czerwone] jak szarłat, jak śnieg zbieleją”. To piękny obraz, gdy widzimy szary, brudny krajobraz przykryty zupełnie przez lśniący, biały śnieg. Dlatego chyba jedną z moich ulubionych pieśni jest nr 437 „Bielszym niż śnieg”. Zobaczmy, że człowiek wierzący w Pana Jezusa jako swojego Odkupiciela; wierzący w wartość Jego przelanej krew, staje się czysty, zostaje uznany za doskonałego… ale tylko z punktu widzenia Boga, który przykrywa pokutującego i wierzącego białą szatą sprawiedliwości Chrystusa.
To znaczy, że tak naprawdę jest w nas wiele wad i słabości, wiele chorób duchowych, które ujawniają się i będą się ujawniać. Cieszymy się usprawiedliwienie, ale chcemy być zupełnie wolni. I taki będzie temat: Choroby duchowe – jak sobie z nimi radzić.
Przeczytajmy Psalm 103:2-5 – „Błogosław, moja duszo, Jahwe i nie zapominaj o wszelkich Jego dobrodziejstwach! On odpuszcza wszystkie twoje winy, leczy wszystkie twoje choroby. On wykupuje od zguby twoje życie; On wieńczy cię łaską i litością. On nasyca dobrem usta twoje, a odnawia się jak u orła twoja młodość.”
Fragment ten podkreśla, żeby nie zapominać Bożej łaski, bo dopóki jesteśmy świadomi, jak wiele nam przebaczono, wtedy bardzo kochamy Boga. Kiedy zapominamy, możemy (1) wpaść w przekonanie, że oczyściliśmy się sami albo (2) być w niepewności czy nasze zbawienie jest możliwe.
Czytamy też, że Bóg leczy wszystkie choroby naszej duszy. Choć Psalmista mógł mieć na myśli choroby fizyczne, dla nas jako Izraela duchowego głównym znaczeniem jest uleczenie z chorób duchowych. Ten werset (i inne podobne) pokazuje jednocześnie, że wpadanie w tego typu choroby jest czymś normalnym, czymś możliwym, ponieważ zostaliśmy tylko „okryci” szatą sprawiedliwości Chrystusa, ale nasze wady nie zniknęły – ani z dniem kiedy uwierzyliśmy, ani z dniem poświęcenia.
W takim razie, kiedy upadamy, kiedy z powodu grzechu, błędu, samolubstwa czy ducha tego świata, zdarza nam się chorować duchowo, to jak powinno przebiegać leczenie? JAK SOBIE RADZIĆ Z CHOROBAMI DUCHOWYMI?
1 krok: Hebr. 4:16 – „Zbliżajmy się zatem z ufną odwagą do tronu łaski, abyśmy dostąpili miłosierdzia i znaleźli łaskę ku pomocy w stosownej porze”
Kiedy czujemy ciężary duchowe, kiedy jesteśmy oziębli duchowo / kiedy zaniedbaliśmy nasze duchowe życie… wtedy właśnie jest ta stosowna pora. Pora, by przyjść do Pana.
Kiedy upadamy, to jest to właśnie ta chwila, by wołać o pomoc i by chwytać się wiarą
Pańskiej ręki; by iść do Pana w naszych trudnościach. Takie podejście sprawia że:
– wzmacniamy się w Panu i w sile Jego mocy
– mamy lekkie serce (bo opieramy się na ofierze Jezusa i Jego mocy)
– wracamy do duchowego życia
– mamy gorącą miłość do Pana (a nie chłód)
– mamy większą dbałość o nasz rozwój duchowy, bo chcemy ucieszyć naszego Pana! Pana, który jest dla nas prawdziwą osobą, która nas kocha i który nam pomaga.
To ważne, bo kiedy czujemy konieczność szukania miłosierdzia i pomocy, wtedy otrzymujemy nowe przypomnienie o potrzebie Odkupiciela, który pojedna nas z Bogiem.
A to jest bardzo ważny 2 krok leczenia! Uznać, że ofiara Chrystusa jest wystarczalna, i to nie tylko za grzech Adama, nie tylko za nasze przeszłe grzechy, ale za nasze przewinienia każdego dnia. Za te grzechy, których nie popełniamy celowo, rozmyślnie, dobrowolnie i świadomie. W 1 Liście Jana 2:1-2 czytamy: „Dzieci moje, piszę wam to dlatego, żebyście nie grzeszyli. Lecz jeśliby nawet ktoś zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca – Jezusa Chrystusa sprawiedliwego. On bowiem jest ofiarą przebłagalną za nasze grzechy, i nie tylko nasze, lecz również za grzechy całego świata”. Żeby czuć tę potrzebę przyjścia do Pana z prośbą o oczyszczenie, trzeba oczywiście świadomości, że takie grzeszenie nam się przytrafia, że nie jesteśmy sprawiedliwi o własnych siłach. O tym mówi 1. rozdział tego listu, 1 Jana 1:8-9 – „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy. Lecz jeżeli wyznajemy nasze grzechy, [Bóg] jako wierny i sprawiedliwy, odpuści je nam i oczyści nas z wszelkiej nieprawości”.
Mówiłem o grzechach, które popełniamy bezwiednie, przypadkowo. A czy kiedy nie jest to taki typowy grzech nieświadomy, to mamy wtedy się poddać, albo może unikać Pana od tej pory? Oczywiście, że nie! Właśnie tam, gdzie jest większy stopień świadomości i mniej naszej słabości, tam trzeba będzie więcej dodatkowego leczenia przy pomocy karania i dodatkowego doświadczania ze strony Boga (jednak Bóg jest znakomitym lekarzem i doskonale wie, jakie zabiegi i leczenie użyć, nawet kiedy boli).
To, co powinniśmy sobie uświadomić, to fakt, że jesteśmy kupieni za cenę drogiej krwi naszego Pana. Niech upadki nas w tym utwierdzają i przyciągają nas do Pana. Jezus z miłości do nas umarł, a teraz obiecuje nam, że będzie z nami i będzie nas uczył i leczył.
Błąd wielu z nas polega na tym, że po upadku chcemy najpierw okazać naszą zmianę i dobre intencje zanim przyjdziemy do Pana. Lecz to nie tak! Bo pierwszy krok to przyjść do Pana. Nie starajmy się zwyciężać z grzechem o własnych siłach.
Dlaczego? (1) Bo nadal dręczą nas wcześniejsze słabości, a z tego powodu po (2), bo nasz stan jest nieodpowiedni do boju wiary z ciałem i szatanem (po prostu jesteśmy za słabi), (3) porażka jest prawie pewna.
A co się dzieje, jeśli znowu upadamy i nie przychodzimy do Pana? (1) przestajemy iść do Pana po upadku (bo nasz stan nigdy nie jest i nigdy nie będzie dość dobry!); w ten sposób (2) poddajemy się ciemnym chmurom duchowym wokół nas, (3) nie widzimy Bożej łaski i opatrzności; myślimy że Bóg już nas nie kocha przez nasze grzechy, (4) myślimy że w naszym przypadku tak już musi być (te chmury i smutek!).
Biblia radzi nam zupełnie odwrotne postępowanie. Czytamy w Dziejach Ap. 13:38-39 – „Przez Jezusa jest wam zwiastowane odpuszczenie grzechów i to wszystkich, co do których nie byliście w stanie być usprawiedliwieni w Prawie Mojżesza: w Nim każdy, kto wierzy, dostępuje usprawiedliwienia.” My nie mamy tego zwycięstwa nad grzechem odnieść sami i potem przyjść do Boga zadowoleni, że „no tak, kiedyś grzeszyłem, ale teraz to pokonałem…”. Nie, to Bóg pragnie nas wyzwolić przez Jezusa.
Boża droga jest inna i dobrze jest wyrażona w Księdze Zachariasza 4:6 – „nie przez siłę ani potęgę, ale przez mojego ducha – mówi Pan Zastępów”. Odrzućmy pychę, która mówi że wygramy sami. Przed jedną z bitew Izraelici modlili się: „My nie wiemy, co zrobić, lecz nasze oczy kierujemy ku Tobie, Boże!”. I wygrali tę bitwę.
Powinniśmy więc zrobić coś przeciwnego niż walczenie samemu i przyjście do Pana już „po wszystkim”. Jeśli pojawia się błąd w naszym postępowaniu, jakaś dolegliwość czy choroba duchowa, powinniśmy wyznać ten błąd i wynagrodzić wyrządzone szkody (jeśli to możliwe od razu), ale w każdym przypadku powinniśmy przyjść do Pana: pełni wiary, bez wahania, wierząc, że Pan pokieruje procesem naszego leczenia jak w Ps. 103: „on leczy choroby twoje”. Przyjdźmy do Pana nawet gdy tylko przychodzi lęk, że możemy nie dać rady. Idźmy zawsze do Jezusa, do wodza naszego zbawienia.
Także nasz Bóg jest litościwym, miłosiernym Ojcem. On nie czeka na nasze upadki, by nas karać. On tak umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto weń wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Ojciec i Syn zapewnili Odkupienie, kiedy byliśmy grzesznikami i teraz jeszcze bardziej nas kochają niż na początku naszej drogi. Zobaczmy Rzymian 5:8-10 – „Bóg natomiast dowodzi swojej miłości względem nas przez to, ze gdy jeszcze byliśmy grzesznikami, Chrystus za nas umarł. Tym bardziej teraz, usprawiedliwieni Jego krwią, zostaniemy przez Niego uratowali od gniewu. Jeśli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Jego Syna, tym bardziej [jako] pojednani, zostaniemy uratowani przez Jego życie.”
Powinniśmy pamiętać, że Bóg kocha nas bardziej niż na początku naszej drogi. W końcu: (1) przez naszą pokutę i wiarę w Jezusa staliśmy się Jego dziećmi, mamy pokój z Bogiem; (2) jeśli jesteśmy poświęceni Bogu na służbę, to na pewno jest Mu to miłe, (3) na pewno cieszy Boga to, że staramy się iść za naszym Panem, postępować wg Ducha. | Nawet, kiedy nasze starania są pełne upadków, to Ojcowska miłość jest wielka, kiedy widzi On szczerość naszego serca i starania naszej woli.
Dobry ziemski tata i dobra mama mają miłosierdzie i dobroć dla swoich dzieci, a co dopiero Bóg Ojciec? Podobnie, jeśli macie dobrego ludzkiego przyjaciela, jakieś bliskie osoby, to wiecie, że możecie liczyć na ich zrozumienie, na pomoc, współczucie i miłość. Czy Bóg nie miałby tego dać? Bóg jest Bogiem wielkiej, wiernej miłości.
Jest taka piękna opowiastka: Ojciec obserwował swego syna próbującego unieść ciężki wazon z kwiatami. Maluch wysilał się, sapał, stękał, mruczał coś pod nosem, jednak nie udało mu się przesunąć wazonu nawet o milimetr. Wreszcie zrezygnował. – Czy spróbowałeś już wszystkich możliwości? – zapytał ojciec. – Tak – odparł chłopiec. – Nie, ponieważ nie poprosiłeś mnie o pomoc. Modlić się, to próbować „wszystkich” naszych możliwości.
Bóg także wynagradza wiarę i ufność, On cieszy się, gdy jego dzieci widzą w Nim dobrego Ojca, który chce im pomóc i wie, co dla nich najlepsze. Jak czytamy w L. do Hebr. 11:6 – „Bez wiary zaś nie można podobać się [Bogu]; kto bowiem przychodzi do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i wynagradza tych, którzy Go poszukują.”
Jeśli przyszliśmy już do Pana po raz pierwszy, na początku drogi, to przychodźmy do Niego codziennie: z wdzięcznością i z radościami, ale też z doświadczeniami, z trudnościami, ze słabościami i z upadkami. | Efekt będzie taki, że nie będziemy się załamywać, bo zaufamy Panu Jezusowi i Bogu, a nie naszej sprawiedliwości, i nie będziemy się wynosić w pysze, bo będziemy pamiętać o słowach 2 Kor. 3:5 – „nie żebyśmy sami z siebie byli w stanie pomyśleć coś jakby z samych siebie, lecz nasza możność jest z Boga.” (nasza zdolność jest od Boga)
Niektórzy jednak mówią, że przychodzą do Pana, ale nie otrzymują błogosławieństwa, którego szukają: nie odczuwają przebaczenia grzechów i nie czują pojednania z Ojcem.
Jakie są powody? (1) Brak wiary, bo jak czytaliśmy Pan postępuje z nami wg naszej wiary. Pan Jezus także mówi: „Według wiary Twojej niech Ci się stanie”. (2) Brak naprawy wyrządzonego zła, które wyznajemy Panu. (3) Zwracanie się do Pana, ale bez głębszej chęci poświęcenia się Bogu i bez rezygnacji z własnej drogi. Jak sobie z tym radzić? Ad. (1) Jeśli chodzi o brak wiary, to badajmy Biblię, badajmy jak Bóg prowadził swój lud, badajmy historię WE, a także badajmy opatrznościowe doświadczenia nasze własne i drugich. Te, które dowiodły Bożej miłości i dobroci. Jego obecności w naszym życiu. Powracajmy w pamięci do chwil, w których tylko Boska opatrzność mogła poprowadzić tak sprawy. O chwilach, które zaważyły na tym, że dzisiaj jesteśmy w gronie wierzących, że kochamy Boga i chcemy Jemu służyć. Takie rozmyślania pomogą zachować siły, a nawet przynosić owoce w trudnych momentach życia. Jer. 17:7-8 – „Błogosławiony człowiek, który polega na Panu i Pan jest Jego ufnością! Jest on jak drzewo zasadzone nad wodą i nad potokiem zapuszcza swe korzenie, nie boi się, że nadchodzi upał, lecz jego liść pozostaje zielony, i nie zamartwia się w roku niedostatku, i nie przestaje wydawać owocu.”
Ad. (2) Szybko i zupełnie przeprośmy za znane nam grzechy. Jeśli to możliwe, naprawiajmy zło, dajmy coś drugim za wyrządzone szkody. Jeśli nie bardzo jest to możliwe, to chociaż ograniczmy się, postawmy mury dla zła, nie pozwalajmy sobie grzeszyć.
Ad. (3) Rozważmy nasze życie i jeśli tego nie zrobiliśmy to pomyślmy o pełnym poświęceniu się Bogu. To nie nakaz, ale droga do pełni Bożego pokoju. Jeśli już jesteśmy poświęceni, odnawiajmy nasze śluby poświęcenia.
Jest jeszcze inna grupa poświęconych osób, ale chorych duchowo: oni chętnie wyznają grzechy Panu, wierzą w moc zbawczej krwi i szczerze chcą się poświęcać Panu, ale nie robią prawie nic, żeby podporządkować swoje ciała nowej woli.
Brat Russell napisał: „Życie takich wierzących jest ciągłym pasmem upadków i skruchy, dla jednych w aspekcie niekonsekwencji finansowych, dla innych w związku z przewinieniami w sprawach moralnych lub międzyludzkich.” | To ciężkie doświadczenie dla nich i dla ich bliskich. Kto z nas w jakimś stopniu nie należy do tej grupy, na jakimś punkcie?
Są trzy recepty na taką chorobę duszy, gdy ktoś chce, ale nie wykonuje poświęcenia.
(1) recepta to tzw. gorzka „pigułka”: informacja, że tylko ci będą zwycięzcami, którzy nie tylko wierzą i ślubują, ale tylko ci, którzy wiernie starają się chodzić z Bogiem. Nie ma zwycięstwa bez walki z grzechem i to, jak napisał apostoł, bez walki „aż do krwi” (czyli bez sprzeciwiania się grzechowi z całych naszych sił, w naszych myślach, słowach i uczynkach).
(2) jeśli doceniłeś uwolnienie przez Syna Bożego; jeśli kochasz Jezusa, to dobrowolnie stań się sługą, tzn. poddaj się ograniczeniom. Sam lub sama zacznij wprowadzać sobie limity: co do słów, co do zachowań i co do myśli. Rozliczaj się ze swojego zachowania.
(3) recepta: gdy zorientujesz się, że znowu zgrzeszyłeś: 1-napraw krzywdę, 2-wyznaj Panu i przez wiarę uzyskaj przebaczenie, CZYLI tak jak zawsze,
…ale po trzecie-bardzo ważne- obiecaj Panu większą pilność na przyszłość i zwiększ ograniczenia swojej własnej wolności co do słabości, w jakich upadłeś. MYŚL i DZIAŁAJ, bo nikt nie zrobi tego za Ciebie. To nasza odpowiedzialność jako szafarzy. Wyprzedzajmy zło i grzech, myślmy o tym, co prowadzi nas do grzechu i to od siebie odsuwajmy. Miejmy tę świadomość szafarstwa, tzn. tego, że wszystko zostało kupione przez Pana Jezusa i że wszystko należy do Niego, a nam jest tylko dane pod tymczasowy zarząd. Masz majątek? Świetnie, używaj go dla Pana. Masz samochód? Użyj go dla Pana. Masz wiedzę prawdy? Użyj dla Pana. Masz wokół bliskich, którym możesz służyć? Służ z miłości jak dla Pana. „Cokolwiek jecie albo pijecie, czyńcie ku chwale Bożej”. Wszystko w swoim życiu można robić dla Pana. Wiedzieliście o tym?
Takie postępowanie (taką walkę z grzechem i walkę o sprawiedliwość) w 2 Kor. 10:5 Ap. Paweł nazywa „podbijaniem każdej myśli pod posłuszeństwo Chrystusowi”. Efekt będzie bardzo pozytywny, bo staniemy się bardziej szczerzy przed sobą i przed braćmi i siostrami, będzie nam łatwiej mówić o porażkach i sukcesach, bo naprawdę będziemy toczyli walkę.
Po drugie, wszyscy będą mogli rozpoznać, że my nie tylko wierzymy w Jezusa, ale że naprawdę uczymy się od Niego i korzystamy z Jego pomocy, by zwyciężać nad swoimi słabościami. To odda Bogu i Jezusowi chwałę (w ten sposób głosimy ewangelię bez używania słów), a nam da to więcej radości zbawienia, radości w Panu i pokoju Bożego w sercu.
Myślę, że te rady pomogą nam na naszej osobistej drodze. Na pewno jednak spotkamy też wokół siebie, czy to w zborach czy wśród innych wierzących (a także wśród ‘pozornie niewierzących’), wielu takich ludzi, którzy są duchowo zagłodzeni, wychudzeni i niezdrowi. Może oni chcą pełni społeczności z Panem, ale nie wiedzą jak ją osiągnąć i utrzymać. Może mają Biblię, ale ich uwaga skupiona jest na czymś innym: na nauczycielach, na ludzkiej tradycji, na formalizmie, na krytykowaniu drugich. Czego potrzebują takie osoby? Potrzebują Jezusa jako Odkupiciela i Pana.
Oni potrzebują „szczerego mleka Słowa Bożego”, a potem „twardego pokarmu”. Nie gardźmy wierzącymi, nawet jeśli wpadają w różne formy światowości, samolubstwa i błędu. Nawet jeśli stają się całkiem obojętni na sprawy ducha. Bo może kiedyś prawda dotrze do ich serca, a ich poświęcenie może rozkwitnąć w niezwykły sposób.
Co powinniśmy robić? Wyciągajmy pomocną dłoń. Wspierajmy ich proces wychodzenia z ciemności do cudownej światłości; z duchowego głodu do bogatej uczty łaski i prawdy. Powtarzajmy im, [1] że sprawiedliwy 7 razy upada, ale znowu powstaje i że Bóg jest chętny przyjąć szczerą modlitwę pokuty. [2] że zasługa świętej krwi Jezusa wystarczy na pokrycie każdego grzechu, który ktoś żałuje i ze skruchą wyznaje. [3] że Bóg może zrobić cudowne rzeczy ze złamanym ludzkim sercem, jeśli tylko dostanie wszystkie jego kawałki.
Na pewno będzie nam potrzebne dużo mądrości, ale też: dużo łaski pochodzącej z góry, dużo modlitwy, życzliwości, wierności i stałości w takich sprawach.
Niczego nie przyśpieszymy i niczego nie zmienimy w ziemski sposób, na każdego przyjdzie jego własny „dzień nawiedzenia” od Pana. Zostawiajmy jednak uchylone drzwi, wyrzucajmy kamienie z drogi, aby drudzy mogli łatwiej przejść. To dotyczy także osób niewierzących lub inaczej wierzących z naszych rodzin, przyjaciół czy ludzi, z którymi pracujemy. Niech oni poznają w naszym życiu, że my idziemy za Jezusem. Nie mówmy im, jak oni mają wierzyć, ale jeśli otwierają się drzwi, możemy śmiało powiedzieć, że my wierzymy, że Jezus jest prawdziwym Panem i że Jezus kocha także ich. Życzę wszystkim Bożego błogosławieństwa!