Tło wydarzeń historycznych ówczesnej epoki i dobry przykład, kogoś mało znaczącego, kto w istocie wywiera niemy wpływ na niemal każdego dzisiejszego czytelnika Pisma Świętego.
Czy znasz historię Mary Jones?
Jezeli czujesz się mało znaczący lub mało znacząca i myślisz, że nic nie możesz zmienić, to koniecznie posłuchaj tego wykładu. Bo to nie my się liczymy, ale Bóg i właśnie poprzez słabych ludzi Bogu upodobało się często działać. Wtedy bardzo potrzeba Jego Mocy i tylko dzięki Jego Mocy możliwe jest dokonanie się wielu cudów.
Niektóre wnioski:
1. Bóg jest Bogiem cudów, postępuje w sposób dziwny i zaskakujący. Jego drogi nie są jak nasze drogi.
2. Nie obrażajmy się, jeśli Bóg postąpi inaczej niż nam się wydaje i przyjmujmy rzeczy, jakimi rzeczywiście są.
3. Czyńmy mądre postanowienia.
4. Zróbmy wszystko, co tylko zależne jest od nas, bo Bóg z całą pewnością wykona swoją część, jeśli tylko my żyjemy i działamy na miarę naszych możliwości i zdolności.
5. Jeśli spotka Cię pozorne niepowodzenie, trudność i niejedna przeszkoda, nie załamuj się.
6. Nie pogardzaj młodym człowiekiem i początkującym sercem. Siła serca nie zależy od jego wieku ani od zasobu wyuczonej wiedzy.
7. Nie oceniaj po pozorach, bo wielkie rzeczy mają małe początki.
Kamyczek w ręku Boga może zostać użyty do wzbudzenia wielkiej lawiny, zatem zrób wszystko, żeby znaleźć się w ręku Boga, a On Cię użyje.
Posłuchaj wykładu, który brat Dawid Stopiński przedstawił w piątek, 1 kwietnia 2022 roku:
Zapis tekstowy wykładu:
Moc każdego z nas, nasza istotność, nasza sprawczość może się czasem wydawać niezbyt okazałą, malutką, niepozorną, tak bardzo niewiele znaczącą. Ja i każdy z Was jest zaledwie kropelką w 7 miliardowym morzu ludzkości. I jeszcze mniej znaczącym, gdy spojrzymy na cały ocean, obejmujący wszystkie minione pokolenia ludzkiej rasy.
Ten dystans, dysproporcja – poraża, i pobudza do zadawania pytań: Cóż ja znaczę? I cóż ja mogę?
Nie będę wskazywać jak ogólnie ludzkość odpowiada sobie na takie pytania, a niewątpliwie są ludzie, którzy je sobie zadają. My, czytelnicy Pisma Świętego patrzymy przez inny pryzmat: dostrzegamy stajenkę, cieślę, rybaków, pasterzy, rolników, celników, nędzarzy, wyrzutków, cudzoziemców, więźniów, samotnych, odrzuconych, wdowy, sieroty itd. Historia na wiele różnych sposobów może (i powinna) nam potwierdzać, że Bóg nie tylko może, ale wręcz ma upodobanie w posługiwaniu się ludźmi znaczącymi bardzo niewiele w oczach świata. To niezwykłe, że bardzo często, im większą zmianę chce wprowadzić – tym mniej znaczącego człowieka użyje.
2 Kor. 12:9 Lecz powiedział do mnie: Dosyć masz, gdy masz łaskę moją, albowiem pełnia mej mocy okazuje się w słabości. Najchętniej więc chlubić się będę słabościami, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusowa.
Dzisiaj chcę Was zabrać w podróż do jednego z takich momentów rozpoczynających wielkie zmiany w historii świata. Nie będzie to opowieść o wielkiej bitwie, o jakimś podboju, czy o nowym wynalazku technologicznym.
Chcę Was zabrać do Anglii, tuż przed jej stuleciem imperialnej świetności, tuż zanim miała stanowić największe
i najbardziej wpływowe mocarstwo świata.
Ostatnie dziesięciolecie XVIII w. to w Polsce – czasy rozbiorów, w Rosji – niemal szczyt potęgi, w Prusach – czasy wewnętrznej mobilizacji, we Francji – czasy Rewolucji, w Ameryce – czasy powstania Stanów Zjednoczonych.
W drzwiach dziejów:
- stał już Napoleon z planem podboju Europy,
- stała również Wielka Brytania z ambicją ogólnoświatowego mocarstwa,
- stała cała rewolucja przemysłowa z jej wynalazkami i nowymi technologiami,
- stał William Wilberforce z całym ruchem abolicyjnym (powszechnego zniesienia niewolnictwa rasowego),
- stała Mary Wollstonecraft i inne kobiety z ruchem uzyskania praw wyborczych i upodmiotowienia kobiet,
- stał William Miller z ruchem przygotowania chrześcijan na powrót Jezusa,
i – choć nikt tego nie widział, w oknie małej ubogiej chatki walijskiego domu stała dziesięcioletnia dziewczynka, mająca przynieść w istocie największe zmiany w świecie, Marysia Jones.
I o niej zamierzam dziś mówić, oraz o tym, co Pan przez nią dokonał.
XVIII w to epoka oświecenia, w której świat cywilizacji białego człowieka dzielił się mniej więcej na dwa ogólne obozy: tych, którzy utożsamiali ludzi jedynie z wartościami intelektualnymi (racjonaliści), i tych, którzy wierzyli,
że ludzie są jedynie siedliskiem namiętności, uczuć (romantycy). Świat denominacyjnych religii, skostniały, zaskorupiały, pełen zabobonów i przesądów, niepotrafiący rozmawiać i dyskutować z falą nowopowstających swobodnych myślicieli, liberałów i pragnących społecznych przemian filozofów nie zgadzał się i nie chciał zgadzać się na żadne zmiany. Na tym właśnie tle w latach 1730/1740 w Anglii rozpoczął się wielki ruch odrodzeniowy, wzbudzony poprzez działalność Jana Wesleya i jego brata Karola. Jan Wesley był niestrudzonym kaznodzieją, który pragnął,
aby ludzie zaczęli żyć Ewangelią, aby zmienili się wewnętrznie pod wpływem jej Ducha, aby odrzucili skostniałe formy oraz puste ceremonie oferowane przez instytucje kościelne. Ponieważ nie pozwalano mu głosić w kościołach, czynił to na ulicach, polach, pastwiskach, ściągając dziesiątki, potem setki, aż w końcu tysiące słuchaczy. Nie zamykał się
z Ewangelią w bogatych miastach, ale szedł również na wieś, do ubogich osad robotniczych (szczególnie górniczych), wszędzie tam gdzie nikt nie chciał chodzić, do przysłowiowych „celników i grzeszników”. I pracowicie głosił, opowiadał, dodając przykład własnego ofiarnego życia i służby.
Zapoczątkowany przez niego ruch odrodzeniowy wywarł wielki wpływ na społeczeństwo angielskie,
który połączył bogatych i biednych, mieszkańców miast i mieszkańców wsi, pracodawców i robotników, mężczyzn i kobiety. Gdyby nie owa działalność, w Anglii zapewne wybuchła rewolucja – tak jak we Francji – nastałyby gwałtowne wstrząsy społeczne itp., tymczasem ewangeliczne odrodzenie przekierowało energię klasy robotniczej na sprawy duchowe, na przemiany moralne a nie radykalizm społeczny.
Warto pamiętać, że Jan Wesley nie dążył do zakładania jakiejś organizacji religijnej, odrębnego kościoła itp.
Pragnął i dążył do reformy skostniałego kościoła anglikańskiego. Ruch, jaki zainicjował, był ruchem oddolnym, włączyło się weń wielu ludzi, którzy ogólnie byli nazwani nonkonformistami, tj. ludźmi niedostosowującymi się do władz
i zwyczajów stanowionych przez państwowy Kościół anglikański. (Nawiasem mówiąc, dzisiaj to słowo nabrało szerszego znaczenia, odnosząc się do ludzi krytycznych wobec ogólnie przyjętych zasad, zachowań i norm społecznych.
Około 100 lat później określenia: „wolny duchowny” i „wolny kościół” zaczęły zastępować powszechne określenia: „dysydenta” \i „nonkonformistę”.) W 17 i 18 wieku od kościoła anglikańskiego oddzielało się wielu chrześcijan, powstawały nowe społeczności – m.in. anabaptyści (zwolennicy chrztu dorosłych), browniści (zwolennicy kongregacjonalizmu, niezależności zborowej), purytanie (pragnący oczyścić kościół angielski z praktyk rzymskokatolickich), grupy fanatyczne (zwolennicy osobistego wpływu Ducha Świętego np. kwakrzy). Ruch odrodzenia dotykał serc rozmaitych ludzi, i miał wielki wpływ na te społeczności chrześcijańskie, które łączyły się we wspólnej pracy.
Jednym z przyjaciół i współpracowników Jana Wesleya był George Whitefield, który jednakże miał poglądy zbieżne z kalwińskimi, podczas gdy Jan Wesley był gorącym przeciwnikiem predystynacji. Pomimo tych różnic przez wiele lat współpracowali razem. Whitefield i inni o podobnych jak on przekonaniach, działali na terenie Walii,
stąd nurt metodyzmu kalwinistycznego był tam bardzo rozpowszechnionym. Rodzice Mary Jones należeli właśnie
do zwolenników owego nurtu.
Ruch odrodzenia wpływał również na edukację. Zainteresowano się nauczeniem czytania, pisania i liczenia ludzi z nowopowstającej klasy robotniczej oraz dotychczasowej klasy rolniczej. W tym celu w niedzielę zbory chrześcijańskie i kościoły zaczęły organizować zajęcia (zwane „szkołą niedzielną”), na które uczęszczały tak dzieci
jak i dorośli – każdy ktokolwiek chciał nauczyć się czytać, pisać i liczyć. Dlaczego w niedzielę? Bo w pozostałe dni
tak dzieci jak i dorośli z tych klasy ciężko pracowali. A na czym uczono czytać i pisać? Na Piśmie Świętym.
Owa edukacyjna działalność wywarła wielki wpływ na społeczeństwo Anglii stając się prekursorem angielskiego powszechnego systemu edukacji.
Świat Anglii, gdy opuszczał go Jan Wesley (w 1791 roku) był wypełniony nowymi pokładami gorliwości, entuzjazmu, chrześcijańską radością, odświeżonymi metodami pracy nad samym sobą, braterskością, ofiarnością.
XVIII wiek jest zwany również „złotym wiekiem hymnów”, ponieważ wielu z tych gorliwych angielskich chrześcijan pisało, układało i komponowało wspaniałe, ponadczasowe wiersze i hymny religijne. Śpiewane są aż do dnia dzisiejszego – tak wielki wywarły wpływ. Karol Wesley, Izaak Watts, William Cowper, Augustus Topady,
John Newton, Philip Doddridge i wielu innych – oni wszyscy zawarli tego ducha gorliwości i poświęcenia owych czasów w swoich hymnach, pieśniach uduchowiających.
Jednej rzeczy jednak brakowało tym wszystkim gorliwym chrześcijanom. Łatwo dostępnej Biblii.
Pismo Święte przez wiele lat było książką niedostępną, ukrytą, zamkniętą w więzieniu martwych języków. Wynalazek druku przyniósł możliwość łatwego rozpowszechniania różnych idei w językach narodowych, i w tym Biblii. Lecz tłumaczenia Pisma Świętego były nie tylko, że rzadkością, lecz co więcej ich druk, był i bardzo drogim, jak i bardzo zwalczanym przez powszechnie panujący w Europie kościół rzymskokatolicki. I choć w osiemnastym wieku,
narodowe tłumaczenia towarzyszyły ruchowi odrodzenia, to jednak ich dostępność była ograniczona.
I właśnie miało się to zmienić, i to nie tylko dla Walii, ale dla całego świata.
Walia to kraj wyżynno – górzysty. Góry Kambryjskie. Co można tam robić? Uprawiać ziemię i wypasać stada.
I tak robiono przez wieki. To stara celtycka kraina, język Walijczyków był daleki od angielskiego. Dzięki działalności metodystów, rozbudzona religijnie Walia coraz bardziej pragnęła Pisma Świętego. Duchowni słali prośby o dodruk Biblii w języku walijskim, i za każdym razem rozchodził się w mgnieniu oka, pomimo wysokiej ceny.
W najdzikszym regionie Walii, najmniej zamieszkałym (i tak jest do dziś), w małej wiosce o bardzo trudnej
do wymówienia nazwie: Llanfihangel-y-Pennant, mieszkało małżeństwo Jakuba i Mary Jones, wraz z córką Mary. Mary urodziła się w grudniu 1784 roku. Jej ojciec był ciężko pracującym tkaczem, ale niestety zmarł, gdy Mary była młoda. Wraz z kilkoma sąsiadami wspólnie zgromadzali się, aby badać Pismo Święte. Ale to nie były takie badania jak dziś – większość z nich nie potrafiła czytać i pisać. Wspólnie polegali na jednej czy może dwóch osobach, która potrafiły.
Gdy miała 9 lat, do farmy położonej 4km od ich domu przeprowadzili się państwo Evans, i otworzyli szkoła niedzielna, gdzie Mary Jones nauczyła się czytać i pisać. Dobrze poznali Mary, zresztą wspólnie uczestniczyli w życiu zborowym.
Z pewnością swoją dotychczasową postawą, swoją osobowością i zachowaniem, musiała zrobić na nich bardzo pozytywne wrażenie, gdyż zapraszali ją na każde sobotnie popołudnie (o ile miała wolne) żeby mogła samodzielnie czytać Biblię i uczyć się na pamięć jej kolejnych fragmentów. O tak, na tym właśnie polegała miłość do Słowa Bożego w jej czasach – zapamiętywanie wersetów, rozdziałów, ksiąg, aby je sobie powtarzać, rozmyślać, i dopasowywać własne życie do tego, co się zrozumiało. Opowiadała później, że gdy wtedy po raz pierwszy dotknęła Biblii, przewróciła kilka jej stron, zbudziło się w niej silne pragnienie zdobycia własnego egzemplarza. Mając 10 lat postanawia zrealizować swój zamiar. I tym postanowieniem dzieli się z bliskimi w domu i w zborze. Był rok 1794.
Czy trudno jest wytrwać przy podjętym postanowieniu? Sami oceńmy po sobie. Trzeba mieć w sobie naprawdę ogromne pragnienie, aby wszystko w swoim życiu podporządkować wyznaczonemu celowi.
Jak silnym może być pragnienie i wola 10 letniej dziewczynki? Mogą być niewzruszone…
Wspomniani życzliwi państwo Evans podarowali jej koguta i dwie kury. Mary rozmnożyła niewielkie stadko,
i zaczęła sprzedawać jajka. Wiadomo również, że hodowała pszczoły i sprzedawała miód i wosk pszczeli.
Zapewne podejmowała się każdej możliwej pracy, jaka mogła przynieść jej, choć ćwierć pensa zarobku.
Potrzeba było jej sześć lat systematycznego gromadzenia około pół pensa tygodniowo zanim udało jej się odłożyć kwotę niezbędną do zakupu Pisma Świętego. Sześć lat to ponad 300 tygodni, i ponad 2000 dni.
Jakże wiele siły musiała włożyć w ich zgromadzenie, ileż wyrzeczeń dla młodzieńczego serca. Dla młodego człowieka sześć lat to niemal połowa życia, każdy rok jest znacznie, znacznie dłuższy niż dla człowieka dorosłego.
Po zgromadzeniu tej kwoty jakże ogromnie rozczarowująca musiała być informacja, że Biblie w języku walijskim są rarytasem, nieosiągalnym towarem, że nigdzie nie można jej nabyć. Kolejna ciężką próba dla jej serca. Nieoczekiwanie jednak lokalny pastor otrzymuje elektryzującą informację, którą dzieli się z Mary: „pan Tomasz Charles mieszkający w Bala, ma otrzymać z samego Londynu przesyłkę z Bibliami”.
Nadszedł czas na kolejną walkę wewnętrzną. Mary nigdy nie była w Bala. Ta miejscowość oddalona była 42km od jej domu, ona była młodą 16 letnią kobietą, i miałaby udać się na samotną, niebezpieczną i daleką podróż,
wraz z całym swoim majątkiem gromadzonym przez sześć lat? Z pewnością będzie zresztą więcej chętnych na kupno Biblii niż przysłanych egzemplarzy. Co więcej, ona była ubogą dziewczynką z leśnej wioski, a pan Tomasz Charles
był słynnym kaznodzieją walijskim, z dużym autorytetem, który może być całkowicie niedostępny dla ludzi takich
jak ona. Szereg wątpliwości, i szereg niepewności. Jednak mimo to, decyduje się wyruszyć w drogę.
Mamie Mary nie spodobał się pomysł samotnej wędrówki. Codzienne obowiązki nie pozwalały się z nią udać. Jednak widząc postanowienie Mary ustąpiła, z pewnością gorąco prosząc Boga o to, aby się nią zaopiekował w owej podróży. 42km to 10 godzin marszu, bez przerw, w dobrym obuwiu. Ale Mary szła boso. Miała jedną parę butów, niedzielnych. Zabrała je ze sobą, by mogła założyć, gdy spotka się z panem Charlesem.
Wczesnym wiosennym rankiem 1800 roku wyruszyła w swoją podróż. Po całodziennej wędrówce górskimi drogami dotarła do Bala, i zapukała – zgodnie z wytycznymi jej lokalnego pastora – do drzwi Dawida Edwardsa, tamtejszego metodystycznego pastora. W domach metodystów był taki zwyczaj wydzielenia pokoju przeznaczonego dla niezapowiedzianego gościa. Nazywano ten pokój „pokojem proroka”. Zwyczaj ten zaczerpnięto z historii życia proroka Elizeusza.
2 Król. 4:8-10
- Pewnego razu przechodził Elizeusz przez Szunem. A mieszkała tam zamożna kobieta, która go zatrzymała, aby spożył posiłek. I odtąd, ilekroć tamtędy przechodził, wstępował do niej na posiłek.
- Rzekła tedy do swego męża: Oto teraz wiem, że ten mąż Boży, który stale do nas zachodzi, jest święty.
- Zróbmy więc dla niego maleńką murowaną izdebkę i wstawmy tam dla niego łóżko, stół, krzesło i lampę; ilekroć przyjdzie do nas, wstąpi tam.
Ona zrobiła to bezinteresownie, niczego nie oczekując w zamian. Pan Bóg i tak pobłogosławił dom tej Szunemitki.
W tych czasach kaznodzieje metodystyczni wędrowali pieszo po całym kraju głosząc ewangelię. Wielu ludzi naśladowało ową Szunemitkę, przygotowując bezinteresownie w swoich domach pokój na ugoszczenie takich kaznodziei lub innych wędrowców. I czasem – nie wiedząc, aniołów gościli.
Tego właśnie wieczora w domu Dawid Edwardsa zagościł młody 16 letni anioł.
Mary nakarmiono i zaprowadzono do owego gościnnego pokoju gdzie – pomimo znużenia – zapewne pogrążyła się
w dziękczynnej modlitwie. Co przyniesie następny dzień? Czy jutrzejszy dzień będzie najszczęśliwszym w jej życiu?
Czy stanie się prawdziwym właścicielem egzemplarza Pisma Świętego? Zapewne te same myśli jej towarzyszyły rankiem, ten sam ton modlitwy wzniósł się do nieba.
Przygotowała się na spotkanie z panem Charlesem, jeszcze raz przeliczyła wszystkie monety, ubrała swoje buty, i została zaprowadzona do jego domu. Wprowadzono ją do gabinetu i posadzono przed sławnym duchownym, a Dawid Edwards wyjaśnił cel ich wizyty. Pan Charles zaczął uprzejmie i delikatnie ją wypytywać, i w rezultacie Mary podzieliła się swoją historią. Zapewne opowiedziała o swoim pochodzeniu, o rodzicach, o swoim zborze, o państwie Evans i prowadzonej przez nich szkole gdzie nauczyła się czytać i pisać, o swoim postanowieniu, o latach pracy
i wyrzeczeń, o głębokiej miłości do Biblii, i równie głęboko odczuwanym jej braku, i w końcu o swojej 42km podróży do Bala.
Serce Tomasza Charlesa musiało coraz bardziej drżeć, gdy słyszał świadectwo, jakie składała ta młoda dziewczyna, będąc świadomym, że za chwilę będzie musiał jej powiedzieć, iż wszystkie walijskie egzemplarze Pisma Świętego zostały już sprzedane.
To miała być ostatnia próba dla Mary, która słysząc takie hiobowe wieści nie mogła powstrzymać swoich łez. Ona przecież zrobiła już wszystko, co mogła, znalazła się u kresu wszelkich swoich sił i możliwości. Wszystko to ujrzał w jej szczerych łzach pan Charles. Być może nigdy wcześniej w życiu nie spotkał kogoś tak mocno pragnącego posiadać Pismo Święte jak właśnie ta młoda dziewczyna. Sięgnął do szafy z książkami, i wyjął Biblię, zarezerwowaną przez jakiegoś kupca. Zdecydował, że ta Biblia miała mieć innego właściciela. Z relacji pana Charles’a wynika,
że Mary nie mogła z wdzięczności wypowiedzieć słowa, lecz radość, jaką zaobserwował w jej oczach wzbudziła łzy wzruszenia w sercach i oczach obu mężczyzn.
Tego samego dnia Mary powróciła do swojego domu. O ile podróż do Bala była podróżą niepewności, wątpliwości i bojaźni, droga powrotna była drogą radości, uwielbienia, czci. Zapewne bose stopy były pokaleczone,
a zmęczone nogi wołały o odpoczynek, lecz serce było pochłonięte czułą rozmową z jej Bogiem, dawcą każdego dobrego daru. Zapewne jej mama również trwała w modlitwie, wyglądając powrotu Mary, a ich powitanie musiało być cudownym.
W tej walijskiej głuszy Bóg dokonał bardzo ważnego dzieła, rzucił kamyczek, który wywołał wielką lawinę.
Dwa lata później Tomasz Charles odwiedził Towarzystwo Traktatów Religijnych w jej londyńskiej siedzibie. Złożył tam raport ze swojej działalności, zwracając uwagę na doniosłość prośby o sprowadzenie do Walii większej liczby Biblii. Opowiedział o ubóstwie w Walii, a także o wielkie wierze i głodzie Słowa Bożego. Ze wzruszeniem podzielił się historią Mary Jones. Jej przeżycia głęboko poruszyły słuchaczy. Jeden z sekretarzy Joseph Hughes z entuzjazmem zawołał: „Jeśli wydawać Biblię dla Walii, to dlaczego nie dla całego Królestwa Brytyjskiego? A jeśli dla całego Królestwa to dlaczego nie dla całego świata?”
Kolejne dwa lata pracy, przygotowań i w marcu 1804 roku założono Brytyjskie i Zagraniczne Towarzystwo Biblijne, z funduszem założycielskim w wysokości 700 funtów. W ciągu kolejnych 20 lat powstało wiele nowych Towarzystw, a Biblię rozprowadzono w milionach egzemplarzy rocznie, w wielu językach. Miliony Biblii znalazły się tam, gdzie wcześniej panowała olbrzymia susza i głód Słowa Bożego. 70 lat później miał powrócić w sposób niewidzialny Pan Jezus, i rozpocząć pracę Żniwa wieku Ewangelii. Do tego dzieła potrzebna była powszechnie dostępna Biblia, oraz czytelnicy potrafiący ją przeczytać. Wszystko było gotowe na czas.
Dzisiaj jest ponad 140 Towarzystw Biblijnych, wydających miliony Biblii rocznie. Biblia wciąż jest bestsellerem, książką dostępną dla każdego w każdym języku i niemal każdym dialekcie.
A wszystko to zaczęło się w niewielkiej wiosce położonej w walijskiej głuszy, której nazwę bardzo trudno wymówić.
1 Kron. 16:11-12
- Szukajcie Pana i mocy jego, Rozpytujcie się ustawicznie o oblicze jego!
- Wspominajcie cuda jego, których dokonał, Dziwne dzieła jego, wyroki ust jego,
Obj. 15:3-4
- I śpiewali pieśń Mojżesza, sługi Bożego, i pieśń Baranka, mówiąc: Wielkie i dziwne są dzieła twoje, Panie, Boże Wszechmogący; sprawiedliwe są drogi twoje, Królu narodów;
- Któż by się nie bał ciebie, Panie, i nie uwielbił imienia twego? Bo Ty jedynie jesteś święty, toteż wszystkie narody przyjdą i oddadzą ci pokłon, ponieważ objawiły się sprawiedliwe rządy twoje.
I na koniec kilka lekcji dla nas.
- Bóg jest Panem cudów. Postępuje w sposób dziwny i zaskakujący, jego drogi nie są, jako drogi nasze.
Nie obrażajmy się, jeśli postąpi inaczej niż nam się wydaje. Przyjmujmy rzeczy takimi, jakimi w rzeczywistości są. Nie bądźmy jak Jonasz po nawróceniu Niniwy… - Podziwiajmy jego dzieła, charaktery, jakie tworzył, czasy, jakie otwiera i zamyka.
- Czyńmy mądre postanowienia, i dzielmy się nimi z innymi, z najbliższymi w cielesnej i duchowej rodzinie.
W ten sposób Staną się oni strażnikami, patronami, i podtrzymującymi filarami w naszej walce o ich wykonanie. - Wypełniajmy te postanowienia, niewzruszenie, uparcie zróbmy wszystko, co tylko możemy, co jest zależne od nas. Bóg z całą pewnością wykona swoją część, jeśli żyjesz i działasz na miarę swoich zdolności i możliwości.
- Nie załamuj się, jeśli czyniąc wszystko na miarę swoich zdolności i możliwości, spotka Cię pozorne niepowodzenie, trudność, przeszkoda – i to nie jedna.
- Nie pogardzaj młodym człowiekiem, i początkującym sercem. Siła serca nie zależy od jego wieku.
- Nie oceniaj po pozorach, bo wielkie rzeczy zawsze mają małe początki.
- Kamyczek w ręku Boga, może zostać użyty do wzbudzenia wielkiej lawiny. Zatem zrób wszystko,
aby znaleźć się w ręku Boga, a On Cię użyje.
I tego życzę każdemu, Amen.